niedziela, 8 sierpnia 2021

Recenzja EDOMA „Immemorial Existence”

 

EDOMA

Immemorial Existence”

Petrichor 2021


Pierwsza, pełna płyta Rosyjskiego Edoma, to kolejny materiał, który dostał drugą szansę, dzięki ekipie ludzi z Petrichor. Uznali oni bowiem, że wydany pierwotnie rok temu debiut zespołu z St. Petersburga, to produkcja na tyle dobra, że warto udostępnić ją szerszemu gronu odbiorców na wszystkich, możliwych nośnikach fizycznych, jak i w formie cyfrowej. Jak postanowili, tak też zrobili i w drugiej połowie lutego tego roku wznowienie to ujrzało światło dzienne, jak i nocne. Czy jednak rzeczywiście płytka ta warta była zachodu i wypuszczania w świat jej reedycji? Zapewne większość będzie miała na ten temat własne zdanie, gdyż z opiniami ludzkimi, jest jak z dziurami w dupie, każdy ma swoją. Osobiście po kilkukrotnym przesłuchaniu tego albumu nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, więc zostawmy tę sprawę nie do końca rozstrzygniętą, choć skłaniam się ku opinii, że włodarze Petrichor podjęli jednak słuszną decyzję. Jakkolwiek by to tego tematu nie podejść, zawartość „Immemorial Existence” to bardzo solidne, rzetelne, kopiące niezgorzej Death/Black Metalowe rzeźbienie, które może się podobać. Płytka ta nie wnosi co prawda żadnych, nowych pomysłów do gatunku, ale jej słuchanie sprawia niekłamaną przyjemność. Muza, z która tu obcujemy, ma odpowiedni ciężar, charakterystyczny dla równego, wgniatającego w glebę, Śmierć Metalowego łamania kości, a z tym ciężarem współgrają i doskonale asymilują się struktury znane ze skandynawskiego, jadowitego, zimnego Black Metalu tworząc jedną, spójną, zwartą całość. Słychać w tej muzyce ślady spuścizny Emperor, Satyricon, Gorgoroth, Belphegor, czy Dark Funeral, ale nade wszystko przebijają tu inspiracje twórczością Dissection, Sacramentum, Unanimated, Vinterland, czy Naglfar, jednak materiał ten nie jest jeno kalką wymienionych powyżej hord, a samodzielnym kawałkiem dobrze skonstruowanego, rasowego Death/Black Metalu. Dołożono tu także kapkę tradycyjnych, niemal rockowych rytmów i atonalnych akordów, które jednak nierzadko ledwie słyszalne są w czystej kakofonii czarciego brzmienia. Zespół niewątpliwie sprytnie wykorzystał nieco odmienną dynamikę Black i Death Metalu udanie tworząc z tego hybrydę, która potrafi konkretnie przyjebać tłustą sekcją, jak i sponiewierać konkretnie surowym, siarczystym, agresywnym riffem napędzającym większość melodyjnych akcentów obecnych na tym krążku. Mimo swej niemałej złożoności (gdyż nie jest to wcale prosty album) muzyka tu zawarta wchodzi gładko, niczym dobrze schłodzona gorzałka i potrafi solidnie skopać cztery litery. Każdy z Was zrobi, jak będzie chciał, ale uważam, że warto dać szansę tej płycie, gdyż to naprawdę dobre granie. Niewątpliwie, gdy tylko się pojawi, sprawdzę także kolejny materiał Edoma, choćby po to, aby zweryfikować w ten sposób moją ocenę ich pierwszej płyty, która pomimo pewnych, drobnych uwag jest jak najbardziej pozytywna.


Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz