niedziela, 2 lutego 2020

Recenzja Ancient Flame „Tyrant Blood”


Ancient Flame
„Tyrant Blood”
Morbid Chapel Rec. 2019

Zabierałem się do tej płyty jak pies do jeża. Amerykański black metal nie jest bowiem gatunkiem, który ubóstwiam i czczę na potęgę. Jeśli dodatkowo zespół jest jednoosobowym projektem, to już w ogóle z góry nie ma u mnie zazwyczaj najmniejszych szans. No ale jeśli ktoś przysyła płytę do recenzji, to musi się z tym liczyć, że najwyżej dostanie nią z powrotem między oczy. Na szczęście w przypadku Ancient Flame nic takiego nie nastąpiło, a szkoda, bo byłoby przynajmniej widowiskowo. „Tyrant Blood” to niemal trzy kwadranse muzyki, która na szczęście nie pachnie jedynie lasem. Mamy tutaj do czynienia z dźwiękami zdecydowanie bardziej kojarzącymi się z Półwyspem Skandynawskim niż nieumiejętnymi próbami zagrania czarciego metalu na amerykańską modłę. Zawarte na albumie siedem utworów to chłodne, utrzymanymi przeważnie w średnim tempie melodie mocno nawiązujące do lat dziewięćdziesiątych. Każdy z nich jest dość przemyślany u poukładany tak, by nie nużył. Gdzieniegdzie przemknie w tle jakiś klawiszowy pasaż, w innym miejscu pojawi się motyw akustyczny. Żadne w sumie odkrywanie (nomen omen) Ameryki, lecz na tyle zgrabnie skomponowane, by nie nudziło i nie powodowało odruchu wymiotnego. Co więcej, chwilami Ancient Flame kojarzy mi się mocno z Bathory z wikińskiego okresu, jak choćby w czwartym na płycie „The Druid”, a wtedy robi się naprawdę ciekawie. Wokalnie rewolucji także nie ma, człowiek odpowiedzialny za omawiany projekt, nijaki James Lipczyński, używa do przekazu typowego black metalowego skrzeku. Słuchać, że chłop nowicjuszem nie jest i instrumenty potrafi obsługiwać na poziomie nieco wyższym niż podstawowy. Brzmienie „Tyrant Blood” jest czytelne, lecz zdecydowanie analogowe co oczywiście też przemawia na plus. Mimo mojego wstępnego uprzedzenia przesłuchałem debiut Ancient Flame kilka razy bez ziewania, to już jakiś sukces. Pewnie, że nie jest to żadne mistrzostwo świata i album ten na pewno nie jest przełomowy dla gatunku. Nie jest też jednak słaby. Jak dla mnie to taki typowy średni ligowiec. Zakładając, że są tam gdzieś fani, którzy łykają tego typu granie jak ja łykam niemal każdy kolejny klon Blasphemy, wiem, że „Tytant Blood” niejednemu sprawi kupę radochy.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz