czwartek, 13 lutego 2020

Recenzja TABLEAU MORT „Veil of Stigma. Book I: Mark of Delusion”


TABLEAU MORT
„Veil of Stigma. Book I: Mark of Delusion”
Loud Rage Music 2019

Nie spodziewałem się zbyt wiele po debiutanckim albumie tego międzynarodowego ansamblu złożonego w 60 procentach z rumuńskich muzyków, którzy na emigracji w Wielkiej Brytanii spotkali Włocha i Polaka (Marek Basista) i uzupełnili nimi skład zespołu. Marek objął funkcje basisty, natomiast Stefano Bassi dostał w łapę mikrofon, aby zdzierać swe struny głosowe, choć na omawianej tu płycie wokale położył akurat angol James Andrews. Nie spodziewałem się wiele, jak już przed chwilą wspomniałem, a tu okazało się, że „Veil of Stigma…” to naprawdę bardzo dobry album z klimatycznym, ezoteryczno-liturgicznym, medytacyjnym Black Metalem, który w sporej części opiera się na symbolach i tematach z rumuńskiego prawosławia. Słychać pewne zbieżności z tym, co na swej pierwszej płycie zrobiła Batushka, tylko jest to sklecone z większym wyczuciem i najzwyczajniej w świecie ciekawiej. Prawosławne elementy są tu użyte nie tak nachalnie i przede wszystkim płyta ta wydaje się dopiero początkiem drogi, podczas gdy w przypadku naszych rodaków pierwszy album wyczerpał właściwie temat i druga ich produkcja była już typowym odgrzewanym, zalatującym starością daniem. Ta płyta to podróż do wiedzy i doskonałości, która najczęściej jest drogą do szaleństwa. Ponure i niepokojące to dźwięki, ale zarazem niebezpiecznie wciągające i hipnotyzujące. Sekcja z momentami naprawdę demonicznymi, potężnymi partiami basu płynnie lawiruje pomiędzy ciężkimi, gniotącymi konkretnie uderzeniami, a siarczystą, diabelską jazdą. Wiosła szyją grubymi riffami, w których słyszalna jest zarówno żądza, psychoza, obłąkanie, wściekłość, melancholia, jak i chore melodie, a ortodoksyjne, liturgiczne śpiewy wymieszane z agresywnymi, bluźnierczymi, jadowitymi wokalami doskonale uzupełniają makabryczny koncept zespołu. Mrok wypływający z tej płyty jest tak gęsty, że można by go kroić nożem. Typowo Black Metalowe frazy z norweskimi naleciałościami wzbogacono tu potwornie ciężkimi, atmosferycznymi,  Doom Metalowymi zagrywkami, które obecną tu smolistą atmosferę zagęszczają jeszcze bardziej. Mimo że płytę tę skonstruowano z dobrze już znanych, klasycznych elementów, to ceremonialne wibracje, jakie ze sobą niesie, są wręcz zniewalające. Dawno żaden Black Metalowy album nie zrobił mi z mózgownicy takiej sieczki, kurwa nie mogę się wyzwolić spod jarzma tych dźwięków! Mam nadzieję, że niebawem usłyszymy drugą księgę tej bluźnierczej liturgii, pierwsza jej część, którą próbuję Wam tu przybliżyć to bowiem płyta naprawdę bardzo dobra i zarazem jedno z najlepszych wydawnictw, jakie ukazały się w barwach Loud Rage Music.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz