TABLEAU MORT
„Veil of Stigma. Book I: Mark
of Delusion”
Loud
Rage Music 2019
Nie
spodziewałem się zbyt wiele po debiutanckim albumie tego międzynarodowego
ansamblu złożonego w 60 procentach z rumuńskich muzyków, którzy na emigracji w
Wielkiej Brytanii spotkali Włocha i Polaka (Marek Basista) i uzupełnili nimi
skład zespołu. Marek objął funkcje basisty, natomiast Stefano Bassi dostał w
łapę mikrofon, aby zdzierać swe struny głosowe, choć na omawianej tu płycie
wokale położył akurat angol James Andrews. Nie spodziewałem się wiele, jak już
przed chwilą wspomniałem, a tu okazało się, że „Veil of Stigma…” to naprawdę
bardzo dobry album z klimatycznym, ezoteryczno-liturgicznym, medytacyjnym Black
Metalem, który w sporej części opiera się na symbolach i tematach z rumuńskiego
prawosławia. Słychać pewne zbieżności z tym, co na swej pierwszej płycie
zrobiła Batushka, tylko jest to sklecone z większym wyczuciem i najzwyczajniej
w świecie ciekawiej. Prawosławne elementy są tu użyte nie tak nachalnie i
przede wszystkim płyta ta wydaje się dopiero początkiem drogi, podczas gdy w
przypadku naszych rodaków pierwszy album wyczerpał właściwie temat i druga ich
produkcja była już typowym odgrzewanym, zalatującym starością daniem. Ta płyta
to podróż do wiedzy i doskonałości, która najczęściej jest drogą do szaleństwa.
Ponure i niepokojące to dźwięki, ale zarazem niebezpiecznie wciągające i
hipnotyzujące. Sekcja z momentami naprawdę demonicznymi, potężnymi partiami basu płynnie lawiruje pomiędzy ciężkimi, gniotącymi
konkretnie uderzeniami, a siarczystą, diabelską jazdą. Wiosła szyją grubymi
riffami, w których słyszalna jest zarówno żądza, psychoza, obłąkanie,
wściekłość, melancholia, jak i chore melodie, a ortodoksyjne, liturgiczne
śpiewy wymieszane z agresywnymi, bluźnierczymi, jadowitymi wokalami doskonale
uzupełniają makabryczny koncept zespołu. Mrok wypływający z tej płyty jest tak
gęsty, że można by go kroić nożem. Typowo Black Metalowe frazy z norweskimi
naleciałościami wzbogacono tu potwornie ciężkimi, atmosferycznymi, Doom Metalowymi zagrywkami, które obecną tu
smolistą atmosferę zagęszczają jeszcze bardziej. Mimo że płytę tę skonstruowano
z dobrze już znanych, klasycznych elementów, to ceremonialne wibracje, jakie ze
sobą niesie, są wręcz zniewalające. Dawno żaden Black Metalowy album nie zrobił
mi z mózgownicy takiej sieczki, kurwa nie mogę się wyzwolić spod jarzma tych
dźwięków! Mam nadzieję, że niebawem usłyszymy drugą księgę tej bluźnierczej
liturgii, pierwsza jej część, którą próbuję Wam tu przybliżyć to bowiem płyta
naprawdę bardzo dobra i zarazem jedno z najlepszych wydawnictw, jakie ukazały
się w barwach Loud Rage Music.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz