Fluisteraars
"Bloem"
Eisenwald 2020
No, dziś to trafił mi się niezły kwiatek. Nie dość
bowiem, że trójka Holendrów jego imieniem nazwała swoją najnowszą
płytę, to jeszcze, idąc za ciosem, umieścili na jej okładce śliczne, czerwone
maki i to bynajmniej nie te spod Monte Casino co to piły ludzką krew. A ja
głupi całe życie powtarzałem, że w black metalu o kwiatkach się nie śpiewa.
Widać człowiek uczy się całe życie. Niezbyt ciekawa to jednak lekcja trzeba
przyznać. "Bloem" to pięć utworów cienkiego jak dupa zaskrońca black
metalu z zapędami ku eksperymentowaniu. Co poraża już od pierwszych chwil
obcowania z tym krążkiem, to kompletnie mjentka produkcja. Beczki brzmią
bardziej jak pufy albo jakby ktoś poobkładał je poduszkami. Gitary także brzęczą
jakoś tak cicho. Praktycznie poza basem, który zgrabnie poplumkuje, cała reszta
jest kompletnie bez wyrazu. Nie wiem, może to właśnie taki zamierzony,
eksperymentalny efekt. Same kompozycje są natomiast bardzo mocno przeciętne.
Płynie to wszystko jakoś niezauważenie i niezbyt przykuwa uwagę. No chyba że
takie dziwaczne patenty, jak zastosowane w drugim na płycie „Nasleep” wokale,
pierw jęczane a za chwile przypominające podkręcone komputerowo metaliczne
głosy. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy to aby nie jakiś babol na
promówce, bo pomysł iście idiotyczny. W kolejnym utworze mamy także czyste
śpiewy przypominające pijanego drużynowego przy ognisku. Dodatkowe śpiewa w
języku narodowym tulipanów, czym skutecznie mnie do niego zraża. Poza tymi
wyskokami, jakby i tak nie było dość przynudnawo, panowie wprowadzają do swoich
utworów sporo fragmentów nastrojowych czy akustycznych. Takimi utworami to
można podkręcić no najwyżej atmosferę u cioci na urodzinach i otrzymać za to
oklaski od przygłuchej babci, szczęśliwej że wnusio ma inne hobby niż dilowanie
narkotykami. Nie, no może się powtórzę, ale nudna jest ta płyta w cztery chuje.
Nawet jej najostrzejsze patenty są faktycznie jak bicie kobiety kwiatkiem, że
znów nawiążę do tytułu. Kurwa, black metal ist krieg i płonące świątynie a nie
zabawa w „zgadnij czym dziś pachnę”. Ten album trwa niewiele ponad pół godziny,
jednak słuchając go można z cztery razy przykimać. Nudny, do bólu
powtarzalny, wtórny i nijaki flower metal. Ja podziękuję.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz