poniedziałek, 10 lutego 2020

Recenzja TZUN TZU „The Forbidden City”


TZUN TZU
„The Forbidden City” (Ep)
Lavadome Productions 2020

Tzun Tzu (lub Sun Tzu) w starożytnych Chinach zgłębiał naturę wojny. Strateg ten twierdził, że wojna to sprawa o żywotnym znaczeniu dla państwa, obszar życia lub śmierci i droga do przetrwania, lub zagłady. Jego imieniem nazwali swój zespół czterej Australijczycy i trzeba przyznać, że to trafny wybór, bowiem ich muzyka także przynosi śmierć i zniszczenie. Nie wiem, jak to się stało, ale przegapiłem wszystkie wcześniejsze materiały tej grupy. Po tym, co usłyszałem na ich najnowszej Ep’ce przyrzekam, że w ramach pokuty odbędę pielgrzymkę na kolanach do Lichenia, czy innej Lednicy, przejdę przez bramę-rybę, po czym rozpierdolę ją w cztery dupy, a co najważniejsze czym prędzej zapoznam się z poprzednimi produkcjami zespołu. Tzun Tzu tworzy bowiem doskonały, smolisty, gęsty Death Metal, a „The Forbidden City” to trzy wałki, które dosłownie niszczą obiekty. Okrutnie przejebały mnie te utwory, w których potężne beczki uderzają z siłą młota do wbijania mostowych pali, świetny, rozrywający bas rzeźbi totalnie powykręcane figury, mięsiste wiosła roznoszą w pizdu wszystko, co napotkają na swej drodze, a wygrywane przez nie chore, piłujące solówki to kurwa czysta doskonałość! To brutalne dzieło wieńczą niskie, złowieszcze growle, które sprawiają, że ścina się białko w organizmach żywych. Zawiesista, skondensowana, lepka Śmierć Metalowa maź przepływa w każdym naczyniu krwionośnym tej bezkompromisowej produkcji. Dźwięki tworzone przez Australijski kwartet jawią mi się jako połączenie wpływów Immolation i Altars, co w przypadku tego drugiego zespołu specjalnie nie powinno dziwić, bowiem w Tzun Tzu gra Alan Catman (garowy twórców doskonałego „Paramnesia”). Grube, tłuste, przestrzenne brzmienie daje tym wałkom soczyste pierdolnięcie, ale też uwypukla duszną, z lekka orientalną atmosferę, jaka sączy się z tego materiału. Zajebista płytka, szkoda tylko, że taka krótka. Czekam podekscytowany na drugi, pełny album grupy. Jak dla mnie zakup obowiązkowy.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz