poniedziałek, 17 lutego 2020

Recenzja ENSNARED „Inimicus Generis Humani”


ENSNARED
„Inimicus Generis Humani”
Invictus Productions 2020

Muszę przyznać, że mam z tą płytą solidny zgryz. Z jednej strony znajdziemy tu bardzo dobry, gęsty Death Metal osadzony mocno w kanonach gatunku, a z drugiej instrumentalne pitolenia występujące pomiędzy konkretnymi strzałami, które sprawiają, że napięcie opada. To trochę tak, jakby jakaś pannica namiętnie ssała Ci pałę, by blisko punktu kulminacyjnego zacząć nagle opowiadać jakiem marki tusz do powiek jest najlepszy i dlaczego. Sami przyznacie, że taka sytuacja to dramat. Zajmijmy się jednak najpierw tym, co dobre na tej produkcji. Gdy muzycy Ensnared decydują się grać, to robią to bardzo dobrze. Gęsty, smolisty, okultystyczny, zaprawiony nieco gruzem Death Metal poniewiera konkretnie. Jest to granie głęboko usytuowane na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w którym mieszają się wpływy amerykańskie i skandynawskie. Prócz brutalnego pierdolnięcia jest tu także obecny duszny, zadymiony, diaboliczny klimat. Słychać głęboki, wręcz poddańczy  ukłonów stronę starego Morbid Angel, który przenikają także wpływy Grotesque, Necrovore, czy Treblinka. Mroczne, obskurne wibracje, jakie niesie ze sobą ta muzyka mają także pewne punkty wspólne z twórczością Venenum, Ascended Dead, bądź Vorum.  Kurwa, no naprawdę potrafi się wkręcić w zwoje mózgowe ta muza i solidnie je przeorać. Teraz o tym, do czego piję, czyli te nieszczęsne, instrumentalne miniaturki. Same w sobie nie są one złe, niby uspokajają i wyciszają, ale zarazem wprowadzają w pewien trans i słuchając ich,  człowiek wie, że zaraz tu coś pierdolnie. No i wszystko ładnie, pięknie, tylko jak dla mnie to plumkanie jest każdorazowo nieco za długie. Myślę, że gdyby skrócić je o połowę, efekt globalny byłby lepszy, a płyta równiejsza i bardziej skondensowana. Mimo wszystko coś w sobie ma ten album, jestem już po dobrych dziesięciu odsłuchach i cały czas mam ochotę na następne, gdyż każdorazowo odkrywam jakieś nowe smaczki i barwy, które wcześniej mi umykały. Nie jest to płyta na jedno posiedzenie, to więcej niż pewne. Biorąc zatem pod uwagę wszystkie „za i przeciw”, po chwili namysłu stwierdzam, że czynników „za” jest więcej i pomijając pewne, moje drobne zastrzeżenia mówię tej płycie zdecydowane TAK.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz