niedziela, 23 lutego 2020

Recenzja Ignivomous „Hieroglossia”


Ignivomous
Hieroglossia”
NWN! 2019

Do odsłuchu tego albumu zabierałem się jak pies do jeża. Prawdopodobnie dlatego, iż po świetnym debiucie, drugi album „Contragenesis” nieco mnie rozczarował. Obawiałem się, iż tym razem może być jeszcze słabiej. Ostatecznie jednak stwierdziłem, że lepiej spodziewać się po zespole mniej i się ewentualnie zaskoczyć, niż nieprzyjemnie rozczarować przy rozdmuchanych oczekiwaniach. Co zatem nowego przynoszą trzy kwadranse muzyki na „Hieroglossa”? Nic. Dobrze to i źle zarazem. Dobrze, bo doskonale słychać, że to nadal Ignivomous. Australijczycy traktują nas bezpośrednim death metalem, waląc po ryju raz wolniej, kojarzącymi się z Incantation i gniotącymi jaja akordami, by za chwilę przyspieszyć i rozjechać niczym rozpędzony czołg. Rzecz w tym, że za mało jest według mnie na tym albumie fragmentów przykuwających większą uwagę. Zwłaszcza w tych szybszych partiach mamy tu ścianę dźwięku z bulgoczącym wokalem i nieco wycofanymi świdrującymi solówkami, z których czasami wyłoni się jakiś riff w stylu Portal czy Immolation, więc teoretycznie brzmi to zachęcająco. Szkopuł taki, że odnoszę wrażenia jakby chłopakom chwilami brakowało pomysłu na dokończenia rozpoczętej myśli i zamiast budować solidny mur ,cegła po cegle, zaczynają wypełniać fragmenty utworów pianką rozporową. Są one przez to poniekąd banalne i przewidywalne. Nie znaczy to jednak, że jest to płyta do ziewania. Jak mawiał klasyk „momenty są”, zwłaszcza w gniotących trzewia zwolnieniach. Jednak od tego konkretnego zespołu można oczekiwać zdecydowanie więcej. W moim osobistym rankingu Ignivomous spadł niestety ligę niżej i bez silnych wzmocnień na awans się nie zanosi. Zagorzali fani zapewne łykną ten album bez marudzenia i wyzwą mnie od gejów i komunistów. Ale nawet to nie zmieni mojego zdania iż jest to krążek jedynie solidny.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz