środa, 19 lutego 2020

Recenzja Thrashera „NÄO GOSTO!”

Thrashera
„NÄO GOSTO!”
Helldprod 2020


Thrashera… Cóż za wymowna nazwa zespołu, prawda? Od razu wiadomo co i jak. Chłopaki pochodzą z Brazylii a okładka ich nowego albumu jakoś mimowolnie skojarzyła mi się z obrazkiem na debiucie Vulcano. Zacierałem zatem rączki oczekując konkretnego kopa w miejsce, w którym plecy tracą swą szanowną nazwę. Na początku, we oprowadzaczu ktoś pogadał coś do mnie po ichniemu, chyba o kokainie, bo tyle wyłapałem a następnie zaczęła się jazda. Pierwsze wrażenia nawet pozytywne. Brzmienie gitar z lekka kojarzy się z czymś pomiędzy charakterystycznym dla rejonu pochodzenia zespołu brudem a Celtic Frost, więc źle nie jest. Bardzo szybko jednak okazuje się, że to łupanie jest jednak dość jednostajne i monotonne. Owszem, jest to coś na wzór thrash metalu, jednak wyjątkowo jałowe, jak sześć razy przepłukana kapusta kiszona w bigosie. Gitary są zbyt ciche, wycofane, schowane za sekcję rytmiczną, która z kolei wystukuje swoje dość jednostajnie, na jedną modłę. Niemal w każdym numerze pojawia się solówka i zaprawdę, każda kolejna brzmi jak wepchnięta w utwór taranem, na siłę, byle była. Kompletnie bez pomysłu. Wokalista śpiewający po „indiańsku” chwilami bardziej recytuje teksty niż wykrzykuje je z prawdziwym wkurwem. Także w owym dziwnym narzeczu opowiadane są niestworzone historie w outrosach do niektórych piosniczek. Nie wiem o czym gość tam gada i czy jest to zabawne czy raczej ma przerażać. Może powinienem się kurwa zacząć uczyć języków, się uczyć się kurwa? Jebać. Żaden z ośmiu zawartych na tym krążku numerów nie jest ani chwytliwy ani dostatecznie agresywny. Kompletnie nic nie pozostaje w głowie nawet po trzech odsłuchach (na więcej niestety nie miałem już siły).  Wieje tu w chuj nudą a serwowana nam przez zespół surowizna i prymitywizm sprawia raczej wrażenie braków warsztatowych niż zamierzonej prostoty. Jeśli mam się doszukiwać pozytywów, to niezły jest początek piątego na liście „Trapped In the 80’s (Hard Version)”. Szkoda tylko że pozostała część albumu jest wyjątkowo „soft kurwa werszyn”. Kończący album utwór to cover jakiegoś Titasa. Chujowy jak cała reszta. No ale może dla Brazylijczyków to jakiś lokalny kult, więc zapewne potańczą sobie przy tym na dzielni do butelki czegoś mocniejszego.  Dla mnie ta płyta to totalne rozczarowanie. Tak naprawdę szkoda na nią czasu. Ale jak wam się nudzi i nie macie co robić z jego nadmiarem, to rób ta co chceta.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz