Greve
„Nordarikets Strid”
Purity Through Fire 2020
Tak sobie ostatnio przeskakiwałem po tych wszystkich
promówkach, których połowy i tak z powodu braku czasu nie ogarniam, w
poszukiwaniu czegoś, co by się w jakiś sposób wyróżniało z tego zalewu przeciętności,
aż trafiłem na Greve. Dwuosobowy band ze Szwecji serwujący nam na swoim
debiucie „Bitwę w Północnym Królestwie” (jeśli dobrze sobie tłumaczę tytuł). No
cóż, jeśli panowie na wspomnianą bitwę wyruszają uzbrojeni w narzędzia
zaprezentowane na tym krążku, to drżyjcie wrogowie. I mówię to absolutnie
poważnie. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że pożegnacie się z tym łez
padołem szybciej niż myślicie, z … nudy lub ze śmiechu. Chłopaki za oręż mają bowiem czterdzieści minut tak nudnego i mdlącego black metalu, że już po
dziesięciu minutach miałem ochotę wysiąść z tego tramwaju. Postanowiłem jednak
być twardy. Bo przesłuchanie tego gniota w całości to nie lada wyzwanie. Muzyka
na nim zawarta jest absolutnie banalna, przewidywalna, odtwórcza i podsycana
monotonnymi, wkurwiającymi klawiszami. Ja wiem, symfoniczny black metal (będący
z zasady zaprzeczeniem pierwotnego wzorca) i te sprawy, ale kurwa litości! Klawiszy
też trzeba umieć używać a nie napierdalać nimi jak pijany górnik kilofem. To
jednak nie wszystko. Najgroźniejszą bronią Szwedów jest wokal. Gdy wybrzmiał po
raz pierwszy myślałem, że to jakiś żart i chyba lepiej by było, żeby tak go
traktować. Jak bowiem można na poważnie skrzeczeć niczym Gollum? Dawno nie
słyszałem czegoś równie idiotycznie brzmiącego. Co prawda chwilami wtrąca się
także potwór z bagien, rzucający jakieś wstawki głębokim rzygiem, jednak przez
ten kontrast całość brzmi jeszcze bardziej groteskowo. Zastanawiam się czy
ktokolwiek łyknie ten kawałek gówna, bo moim zdaniem nawet koprofile będą mieli
w ustach lekki niesmak. Starczy, nie chce mi się więcej pisać na temat tego
kloca, strata czasu porównywalna z tą poświęconą na jego odsłuch. Nie polecam
nikomu.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz