poniedziałek, 17 lutego 2020

Recenzja BANISHER „Degrees of Isolation”

BANISHER
„Degrees of Isolation”
Selfmadegod Records 2020


Rzeszowski Banisher, od kiedy sięgam pamięcią (a poznałem ten zespół jeszcze za czasów nagranego w 2005 roku materiału demo „Sorrow of Death”) zawsze podążał swą własną drogą, która prowadziła często, jeżeli nie pod prąd głównych nurtów, to przynajmniej w poprzek nich. Ich muzyka zawsze była zbyt techniczna i w jakiś sposób eksperymentalna, aby można zaszufladkować ją jako Brutal Death Metal i zbyt brutalna, aby wrzucić ją do wora z etykietką Technical Death Metal. Mimo to zawsze były to dźwięki ciekawe, tyle że czasami wymagające większej uwagi i niewchodzące tak łatwo i gładko, jak penis w dobrze naoliwioną vaginę. Z oryginalnego składu na posterunku pozostał już tylko gitarzysta Hubert Więcek, jednak muzyka zespołu cały czas intryguje, momentami zaskakuje i nadal potrafi konkretnie przyjebać. Mój rozbudowany wstęp wynika z tego, iż zespół niebawem zaatakuje swym czwartym albumem długogrającym, który ujrzy światło dzienne pod sztandarami Selfmadegod Records. Jestem jednym ze szczęściarzy, którzy usłyszeli tę płytę przed premierą i powiadam wam, bardzo dobry to materiał i zarazem wg mnie najlepsza rzecz, jaka dotąd ukazała się z logiem Banisher. „Degrees of Isolation” to 41 minut zaawansowanego technicznie, mocnego, rytmicznego, chwilami chwytliwego Death Metalu. Sporo tu solidnie zakręconych, nierzadko podlanych (na szczęście z umiarem i wyczuciem) melodią zagrywek, jednak przy całej swej techniczności, ta muzyka potrafi przypierdolić tak, że tynk z sufitu odpada, a tapety zwijają się ze ścian. Jak dla mnie najmocniejszym punktem tej płyty są świetne, intensywne, mieszające solidnie riffy wspomagane gdzieniegdzie partiami solowymi, choć oczywiście do pracy garów, czy kręcącego solidnie basu także zastrzeżeń nie mam. Groove jest tu solidny, a niektóre, zagęszczone partie bezlitośnie wgniatają w podłoże. Do gardłowego także się nie czepiam, bo ryje solidnie i pasuje do tej muzyki, choć osobiście preferuję nieco niższe rejestry wokalnych wynurzeń.Dobre jest także brzmienie uzyskane w mym rodzimym, bydgoskim Invent-Sound Studio. Jest selektywnie i przestrzennie, ale zarazem mocno, ciężko i z odpowiednim kopniakiem w cztery litery. Kurwa, niby chłopaki nie robią nic nowego, jednak wszystko to składają zusammen razem do kupy w taki sposób, że nie mogę się od jakiegoś czasu oderwać od tego albumu, i choć zapewne ta płyta nie znajdzie miejsca w podsumowaniach za 2020 rok, to uważam, że warto się z nią zapoznać. Premiera przewidziana jest na 29 lutego, ale można już składać zamówienia u Karola w SMG, do czego zachęcam wszystkich, chcących posiadać swą kopię tego materiału.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz