wtorek, 4 lutego 2020

Recenzja Malokarpatan "Krupinské Ohne"


Malokarpatan
"Krupinské Ohne"
Invictus Productions 2020

Nowy Malokarpatan był jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów początku panującego nam roku dwudziestego. Swoimi dotychczasowymi dokonaniami zespół postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i nie mogłem się wręcz doczekać, by zobaczyć jak się z nią zmierzy. W końcu jest! Wyśmienita okładka jeszcze bardziej mi zaostrzyła apetyt, uświadczając jeszcze mocniej w przekonaniu, że oto mam przed sobą kolejny wyśmienity album. A jak jest naprawdę? No cóż. Przede wszystkim Malokarpatany nagrali po raz kolejny album inny niż poprzednie, aczkolwiek zdecydowanie utrzymany w swoim oryginalnym, niepowtarzalnym stylu. Same utwory są tym razem zdecydowanie dłuższe i rozbudowane. Otwierający album "V brezových hájech poblíž Babinej zjavoval sa nám podsvetný velmož" rozpoczyna się niczym stara baśń, przechodząc na chwilę w rejony kojarzące się mocno z "Hammerheart". Obiecujący początek. Dalej niestety już tak pięknie nie jest. Okazuje się, iż to, czym Słowacy chcieli urozmaicić swój krążek może działać niestety przeciwko nim. Poszczególne utwory pełne są bowiem akustycznych czy też folkowych i leśnych wstawek, które według mnie niekoniecznie pasują do muzycznego wizerunku słowiańskich pijaków. Zamiast zachęcać do wspólnej zabawy przerywają co chwilę tany i zapraszają do odpoczynku przy biesiadnym stole. Jednak w miejsce oczekiwanego tam kieliszka siwuchy podają ciepłego radlerka. Z założenia ten album miał być bardziej epicki i mroczny. Nie wiem czy zastosowanie różnego rodzaju ludowych instrumentów, piszczałek czy innych dzwonków, zwłaszcza w takiej ilości, to dobre ku temu narzędzie. Tym bardziej, jak ktoś mi śpiewa, że "Oczi jak u besteeee" to mimowolnie szybciej się uśmiechnę niż doznam ciarów na plecach. Ale żarty na bok. Przez wspomniane zabiegi utwory wydają się rozmemłane i rozwleczone. A szkoda, gdyż sama ich esencja to czysty Malokarpatan. Nie ma tutaj tym razem jakichś specjalnie wyczuwalnych zewnętrznych inspiracji. Sama "muzyka właściwa" to sto procent Malokarpatanu w Malokarpatanie. Pełno tu heavy/black metalowych riffów, gdzieniegdzie pojawi się bardzo zgrabna solówka, wokal wyśpiewuje także w charakterystyczny dla siebie sposób. Ponadto bardzo podoba mi się brzmienie "Ogni", zwłaszczą beczki brzmią odpowiednio głęboko. Brakuje tutaj jednak tej typowej pijackiej dzikości z której zespół dotychczas słynął. Ta pojawia się dopiero w naprawdę dobrym, ostatnim na płycie "Krupinské ohne poštyrikráte teho roku vzplanuli", gdzie gościnnie powokalił koleś z Metalinda. Tutaj mamy prawdziwe szaleństwo, zwłaszcza w genialnym refrenie. No i od razu rodzi się pytanie : nie można było tak cały czas? Moim zdaniem Malokarpatan na najnowszej płycie po prostu przekombinowali. Albo po prostu nie trafili w mój gust. Co prawda płyta z czasem nieco zyskuje, jednak ostatecznie jawi mi się jedynie jako dobra. Biorąc pod uwagę moje oczekiwania jest to jednak trochę mało. Czuję lekkie rozczarowanie i mam nadzieję, że Słowacy na kolejnym krążku nie zapędzą się w jeszcze bardziej abstynenckie rewiry.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz