niedziela, 17 maja 2020

Recenzja Whalesong "Radiance of a Thousand Suns"


Whalesong
"Radiance of a Thousand Suns"
Old Temple 2020

Pamiętam, jak kilka lat temu, jadąc autobusem tak się zasłuchałem w płycie Echoes of Yul, zespołu który wówczas dopiero co poznałem, że zapomniałem wysiąść na swoim przystanku. Mimo że jestem raczej fanem prymitywnego napierdolu, raz na kilka lat trafia mi się płyta z kompletnie innej beczki, która wywraca do góry nogami mój świat. Tak było właśnie w przypadku Echoes of Yul i dokładnie tak samo jest teraz, gdy słucham najnowszego krążka Whalesong. Krążka zawierającego muzykę w zasadzie ciężką do sklasyfikowania i chyba właśnie w tym jej największa zaleta. Bez zastanawiania się nad nazwami szufladek, "Radiance of a Thousand Suns" to trwająca sto pięć minut podróż do innego świata. Do innego wymiaru, choć tak naprawdę wcale nie odległego, bo ukrytego w waszej głowie. Jestem bowiem przekonany, że każdy słuchając dźwięków tworzonych przez śląski duet może doświadczyć czegoś zupełnie innego i inaczej je odebrać. Nawet nie będę próbował was przekonywać, że się w nich zakochacie tak jak ja. O jednym jestem przekonany – na pewno nie przejdziecie obok nich obojętnie. Czymże zatem jest najnowsze dziecko Whalesong? Trzon tej muzyki stanowi drone/industrial, jednak na tym masywnym pniu zespół umieścił mnóstwo arcyciekawych pomysłów wykraczających bardzo daleko poza ramy szeroko pojmowanej muzyki ekstremalnej. Poza klasycznym instrumentarium swoich talentów na potrzeby krążka użyczyli choćby Thor Harris (cymbały młotkowe), Aleksander Papierz (saksofon) czy Wacław Kiełtyka (akordeon), co kosmicznie wręcz wzbogaciło jego klimat. Wszystkie te ozdobniki w towarzystwie powolnych, drone'owych gitarowych akordów tworzą atmosferę transu, czegoś w rodzaju balansowania na granicy snu i rzeczywistości. Wokale, głównie w formie recytacji, brzmią tu niczym zaklęcia szamana przebijające się przez narkotyczną kotarę dymu. Mnóstwo w tych dziewięciu kompozycjach teoretycznie sprzecznych inspiracji. Muzyka orientalna miesza się z doom metalem, noisem, rockiem alternatywnym i industrialem. Wyobraźcie sobie koktajl złożony z Godflesh, Dead Can Dance, Skinny Puppy i Swans. Wszystko zazębia się z zegarmistrzowską precyzją płynąc powoli i budując atmosferę napięcia i niepokoju. Wiele utworów opartych jest na wielokrotnych powtórzeniach, choćby w utworze tytułowym (trwającym, bagatela, czterdzieści osiem minut), gdzie gitarowy riff drąży w głowie dziurę przez piętnaście minut wprowadzając w narkotyczny trans. Whalesong na swoim najnowszym albumie nie tylko grają na instrumentach, oni bawią się nastrojem i emocjami słuchacza. W przypadku "Radiance of a Thousand Suns" nie bez różnicy jest też czas i miejsce obcowania z tym krążkiem. Po pierwsze należy słuchać go od początku do końca oraz, co najważniejsze, w całkowitej izolacji od świata. Tylko wtedy, gdy poświęcimy mu całą swoją uwagę odkrywa przed nami swoje piękno i majestat. Chciałbym napisać o tej muzyce coś mądrego, jednak czuję się w jej obecności nieprzyzwoicie wręcz mały i ograniczony. Zachęcam więc do sięgnięcia po to dzieło. Być może również wam przewartościuje ono muzyczne poglądy i odkryje skrawek świata kryjącego się w was samych.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz