VoidCeremony
“Entropic Reflections Continuum:
Dimensional Unravel”
20
Buck Spin 2020
Kalifornijskie VoidCeremony zwróciło moją uwagę dwa lata temu
za sprawą Epki „Foul Origins Of Humanity” wdanej w barwach Blood Harvest.
Chaotyczny, mocno pokurwiony i bardzo techniczny death/black, przypominający
bardziej archaiczną krzyżówkę Dissection i Atheist niż jakieś nowomodne,
kapturowe mruki i mroki miał do zaoferowania granie, którego obecnie mało jest
na rynku. Poziom Epki był decydowanie nierówny, ale trudno było nie zauważyć
potencjału drzemiącego w tym projekcie, za którym kryją się muzycy Ascended
Dead wspierani sesyjnie przez Damona Good’a, wirtuoza gitary basowej, na co
dzień brzdąkającego w Mournful Congregation i StarGazer. Czy więc dziwnym jest,
że moje oczekiwania w stosunku do debiutu VoidCeremony (przy jednoczesnym braku
nowego krążka StarGazer) były bardzo wysokie? Nie sądzę. Czy „Entropic
Reflections Continuum: Dimensional Unravel” je spełniło? Raczej tak. Celowo
piszę raczej, bo po prawdzie nie wiem do końca czego oczekiwałem, ale chciałem,
aby ta płyta wyrwała mnie z kapci, wypierdoliła poza orbitę. Nie zrobiła tego.
Ale podoba mi się bardzo i bardzo mnie intryguje. Ma w sobie jakiś magnes,
niespotykaną i bardzo rzadką aurę, która mocno wyróżnia ją z tłumu. Jest
kosmiczna, ale zarazem nie ucieka się do pogłosów, zabawy brzmieniem,
rozwadniania kompozycji, ambientyzacji czy używania wszelakich vocoderów i
przesterów. Powiem nawet, że punktu wyjścia doszukiwałbym się w pierwszym
pełniaku StarGazer. To jest ten sam rodzaj surowości brzmienia, te same źródła
inspiracji, ten sam pierwiastek zarówno blackmetalowy, jak i heavymetalowy w
warsztacie gitarowym i rytmizowaniu. Różnica poleca na tym, że VoidCeremony ma
nieco bardziej deathmetalowy charakter – począwszy od growlowanych wokaliz, po
nieco większe zagęszczenie pracy sekcji rytmicznej. Utwory na „Entropic...”
pomimo że rozbudowane, są zwarte, bez specjalnych wycieczek w masturbacje
gryfem. Uwagę zwracają natomiast riffy, którym bliżej jest do do blackmetalowych
tradycji niż do śmierćmetalowego ciężaru masarniczego. Praca sekcji rytmiczne
skutecznie dociąża całość nie pozostawiając złudzeń, że jet to wydawnictwo
deathmetalowe. Słucham tej płyty z nieustannym zaciekawieniem. Czy mam ciary na
plecach? Nie. Czy jestem na kolanach? Jeszcze nie. Czy czuje się pochłonięty i
zafrapowany tym wydawnictwem? Zdecydowanie tak. Czy czuję potrzebę, aby do
niego wracać i go odkrywać? Zdecydowanie tak. Nie będę sugerował czy jest to
genialne czy nie. Jeśli ktoś lubi techniczne granie, które niesie za sobą spory
pierwiastek oryginalności ten nie powinien się wahać i po prostu powinien ten
album kupić. Ja tak na pewno zrobię, bo to zdecydowanie jeden z bardziej
intrygujących, metalowych krążków jakie w tym roku słyszałem.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz