niedziela, 10 maja 2020

Recenzja Black Funeral "Scourge of Lamashtu"

Black Funeral
"Scourge of Lamashtu"
Iron Bonehead 2020

W zasadzie to amerykański black metal od zawsze był dla mnie pewnego rodzaju niepojętym fenomenem. Poza nielicznymi wyjątkami w postaci wczesnego Havohej czy Profanatica w zdecydowanej większość pozycji płyty z tego gatunku wrzucam odruchowo do kibla spłukując podwójnie, by za bardzo nie śmierdziało. Nie wiem więc co mnie tknęło, by sprawdzić dziesiąty już w karierze duży krążek Black Funeral, który to za chwil parę ukaże się nakładem Żelaznej Główki. Może po prostu chciałem się upewnić, czy przez dwie dekady ten nurt aby nie poszerzył w końcu swoich brzegów stając się rwistym potokiem. "Scourge of Lamashtu" to siedem kompozycji o łącznym czasie niemal czterdziestu minut. Czterdziestu minut totalnej nudy. Pomijając już fakt, że poszczególne kompozycje przeplatane są całkowicie jałowymi przerywnikami w ambientowym stylu, nie potrafią mnie zainteresować praktycznie niczym. Mamy tu od cholery bezpłciowych, pozbawionych agresji akordów, niby nawiązujących do skandynawskich mistrzów z lat dziewięćdziesiątych, jednak opatrzonych tym charakterystycznym jankeskim brzmieniem, które samo w sobie stanowi element dyskredytujący wszelkie zapały twórców. Brakuje mi tutaj agresji, chwytliwych riffów, zimy, śniegu i choćby lasu. Wszystko jest w chuj powtarzalne, wpadające jednym uchem i za chwilę wylatujące drugim. Kompletnie nic nie pozostaje w czaszce nawet po wielokrotnym odsłuchu, choć bardzo się starałem wyłowić z tych dźwięków cokolwiek interesującego. Nie wiem, dla mnie brzmi to jak granie dla samego grania, bez jakiejkolwiek szczerości czy pomysłu. Az dziw bierze że ten zespół nagrał tyle płyt i nie dał sobie najzwyczajniej siana. Łupią sobie chłopaki te swoje bezpłciowe utwory a ja się zastanawiam komu do chuja coś takiego się podoba. Niby każda potwora znajdzie swego amatora, jednak ja serdecznie przeproszę, ale wolę muzykę z której jebie agresją, wściekłością i przynajmniej odrobiną siarki. Tego niestety na tym krążku nie znajduję. Spłukuję więc trzy razy i mam nadzieję, że mi nie zatka rury i nie wybije gnojem. Dla mnie dno. Dla maniakalnych fanów USBM zapewne płyta kultowa. Jebać, idę do lodówki po kolejnego browara. Lepiej mi zrobi niż mdlący "Scourge of Lamashtu".
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz