Black Funeral
"Scourge
of Lamashtu"
Iron
Bonehead 2020
W
zasadzie to amerykański black metal od zawsze był dla mnie pewnego
rodzaju niepojętym fenomenem. Poza nielicznymi wyjątkami w postaci
wczesnego Havohej czy Profanatica w zdecydowanej większość pozycji
płyty z tego gatunku wrzucam odruchowo do kibla spłukując
podwójnie, by za bardzo nie śmierdziało. Nie wiem więc co mnie
tknęło, by sprawdzić dziesiąty już w karierze duży krążek
Black Funeral, który to za chwil parę ukaże się nakładem
Żelaznej Główki. Może po prostu chciałem się upewnić, czy
przez dwie dekady ten nurt aby nie poszerzył w końcu swoich brzegów
stając się rwistym potokiem. "Scourge of Lamashtu" to
siedem kompozycji o łącznym czasie niemal czterdziestu minut.
Czterdziestu minut totalnej nudy. Pomijając już fakt, że
poszczególne kompozycje przeplatane są całkowicie jałowymi
przerywnikami w ambientowym stylu, nie potrafią mnie zainteresować
praktycznie niczym. Mamy tu od cholery bezpłciowych, pozbawionych
agresji akordów, niby nawiązujących do skandynawskich mistrzów z
lat dziewięćdziesiątych, jednak opatrzonych tym charakterystycznym
jankeskim brzmieniem, które samo w sobie stanowi element
dyskredytujący wszelkie zapały twórców. Brakuje mi tutaj agresji,
chwytliwych riffów, zimy, śniegu i choćby lasu. Wszystko jest w
chuj powtarzalne, wpadające jednym uchem i za chwilę wylatujące
drugim. Kompletnie nic nie pozostaje w czaszce nawet po wielokrotnym
odsłuchu, choć bardzo się starałem wyłowić z tych dźwięków
cokolwiek interesującego. Nie wiem, dla mnie brzmi to jak granie dla
samego grania, bez jakiejkolwiek szczerości czy pomysłu. Az dziw
bierze że ten zespół nagrał tyle płyt i nie dał sobie
najzwyczajniej siana. Łupią sobie chłopaki te swoje bezpłciowe
utwory a ja się zastanawiam komu do chuja coś takiego się podoba.
Niby każda potwora znajdzie swego amatora, jednak ja serdecznie
przeproszę, ale wolę muzykę z której jebie agresją, wściekłością
i przynajmniej odrobiną siarki. Tego niestety na tym krążku nie
znajduję. Spłukuję więc trzy razy i mam nadzieję, że mi nie
zatka rury i nie wybije gnojem. Dla mnie dno. Dla maniakalnych fanów
USBM zapewne płyta kultowa. Jebać, idę do lodówki po kolejnego
browara. Lepiej mi zrobi niż mdlący "Scourge of Lamashtu".
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz