sobota, 9 maja 2020

Recenzja Akolyth "Akolyth "


Akolyth
"Akolyth "
Amor Fati 2020

Zanim zabrałem się do przesłuchania tego materiału próbowałem dowiedzieć się czegokolwiek o jego autorach. Niestety, nie licząc zdawkowych i niewiele wnoszących wzmianek w notce prasowej, niezbyt dużo się dowiedziałem. Może to i dobrze, przynajmniej faktycznie można się skupić tylko i wyłącznie na samych dźwiękach, bez zbędnych rozkminów. A jest się na czym skupiać, bowiem debiutancki album Akolyth to kawał niezłej muzy. Pierwsze co wali ostro po uszach to naprawdę agresywny, jadowity wokal mogący kojarzyć się z wczesnymi dokonaniami mordercy Euronymousa. Jak zatem nietrudno się domyśleć, muzyka tworzona przez zespół to staroszkolny black metal, okraszony jednak sowicie chwytającymi za serducho chłodnymi, prostymi lecz nie banalnymi melodiami. Utrzymanymi głównie w szybszym tempie, bez zbędnego zabawiania się pod kołdrą z melancholią czy nastrojowymi wstawkami. Muzyka zawarta na tym krążku jest mocno staroszkolna i bezkompromisowa. Bije z niej wściekłość i nienawiść znana choćby z pierwszych nagrań Mayhem, choć nie brakuje też chwytliwości spod znaku Gehenna czy bardzo wczesnego Satyricon. Utwory utrzymane są w skandynawskim klimacie i czuć w nich autentyczny wkurw. Mimo iż każdy z nich trwa ponad dziewięć minut, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że czas w ich towarzystwie płynie jakby szybciej i cała płyta kończy się jeszcze zanim zdążymy się nasycić. Każdy z czterech zawartych tu numerów to solidny cios śnieżną kulą między oczy. Norweskie harmonie mieszają się chwilami z niemal thrashowymi riffami dodając kompozycjom jeszcze większej agresji. Na "Akolyth" nie ma ani grama nowoczesności i doskonale słychać, że chłopaki dobrze odrobili lekcje z tematu lat dziewięćdziesiątych. Bo ich muza to niby nic nowego a kosi równo po kostki. Nie ma tu banalnych zagrywek czy wciśniętych na siłę uzupełniaczy – tylko pierwotny, satanistyczny black metal - słuchać, nie narzekać! Tym bardziej, że brzmienie debiutu Akolyth to wręcz wzór piwnicznego brzęczenia z perkusją przypominającą momentami odwrócone wiadro po farbie. Mimo surowizny instrumenty nie zagłuszają się nawzajem, chłoszcząc razem i z osobna z niesamowitą mocą. Nie wiem skąd Amor Fati wytrzasnęli tych kolesi, ale mnie trafili w dziesiątkę. Bardzo dobry krążek.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz