Akolyth
"Akolyth
"
Amor
Fati 2020
Zanim
zabrałem się do przesłuchania tego materiału próbowałem
dowiedzieć się czegokolwiek o jego autorach. Niestety, nie licząc
zdawkowych i niewiele wnoszących wzmianek w notce prasowej, niezbyt
dużo się dowiedziałem. Może to i dobrze, przynajmniej faktycznie
można się skupić tylko i wyłącznie na samych dźwiękach, bez
zbędnych rozkminów. A jest się na czym skupiać, bowiem
debiutancki album Akolyth to kawał niezłej muzy. Pierwsze co wali
ostro po uszach to naprawdę agresywny, jadowity wokal mogący
kojarzyć się z wczesnymi dokonaniami mordercy Euronymousa. Jak
zatem nietrudno się domyśleć, muzyka tworzona przez zespół to
staroszkolny black metal, okraszony jednak sowicie chwytającymi za
serducho chłodnymi, prostymi lecz nie banalnymi melodiami.
Utrzymanymi głównie w szybszym tempie, bez zbędnego zabawiania się
pod kołdrą z melancholią czy nastrojowymi wstawkami. Muzyka
zawarta na tym krążku jest mocno staroszkolna i bezkompromisowa.
Bije z niej wściekłość i nienawiść znana choćby z pierwszych
nagrań Mayhem, choć nie brakuje też chwytliwości spod znaku
Gehenna czy bardzo wczesnego Satyricon. Utwory utrzymane są w
skandynawskim klimacie i czuć w nich autentyczny wkurw. Mimo iż
każdy z nich trwa ponad dziewięć minut, nie sposób oprzeć się
wrażeniu, że czas w ich towarzystwie płynie jakby szybciej i cała
płyta kończy się jeszcze zanim zdążymy się nasycić. Każdy z
czterech zawartych tu numerów to solidny cios śnieżną kulą
między oczy. Norweskie harmonie mieszają się chwilami z niemal
thrashowymi riffami dodając kompozycjom jeszcze większej agresji.
Na "Akolyth" nie ma ani grama nowoczesności i doskonale
słychać, że chłopaki dobrze odrobili lekcje z tematu lat
dziewięćdziesiątych. Bo ich muza to niby nic nowego a kosi równo
po kostki. Nie ma tu banalnych zagrywek czy wciśniętych na siłę
uzupełniaczy – tylko pierwotny, satanistyczny black metal -
słuchać, nie narzekać! Tym bardziej, że brzmienie debiutu Akolyth
to wręcz wzór piwnicznego brzęczenia z perkusją przypominającą
momentami odwrócone wiadro po farbie. Mimo surowizny instrumenty nie
zagłuszają się nawzajem, chłoszcząc razem i z osobna z
niesamowitą mocą. Nie wiem skąd Amor Fati wytrzasnęli tych
kolesi, ale mnie trafili w dziesiątkę. Bardzo dobry krążek.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz