środa, 27 maja 2020

Recenzja Mordhell "Graveyard Fuck"


Mordhell
"Graveyard Fuck"
Pagan Rec. 2020

Niemal dekadę trzeba był czekać na trzeci album poznańskiego Mordhell. Można powiedzieć, że szmat czasu, jednak słuchając "Cmentarnego Jebania" ma się wrażenie, że ten dla jego twórców zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych i ani myśli nawet drgnąć. Zespół powraca co prawda w nieco odświeżonym składzie, lecz najwyraźniej nowi ludzie którzy zastąpili starych ludzi nadają na identycznych falach. Muzycznie bowiem niewiele się zmieniło. Mordhell jak to Mordhell – napierdalają piwniczny, prosty i niesamowicie jadowity black metal under the sign of Norway. Jakieś zmiany jednak nastąpiły i to nawet dość słyszalne. Niby zespół nadal bawi się tworząc własną interpretację black metalu, opartą na fiordowych riffach i mocno punkowym sznycie, jednak tym razem wszechobecne dotychczas zapożyczenia z Darkthrone czy Carpathian Forest zostały jakby zminimalizowane i zastąpione wyraźnym nawiązaniem do innych tuzów tamtejszej sceny – Gorgoroth. Nie znaczy to jednak, że elementów fenrizowych tu nie uświadczymy, one nadal są w tej muzyce obecne. Obecne są chwytliwe, jakże charakterystyczne rytmiczne riffy, prymitywne łupanie w bębny w d-beatowym tempie czy podsłuchane u Toma Warriora wokalne "Ugh!". Rzecz w tym, że Mordhell nieco rozwinęli formułę serwowaną na wcześniejszych wydawnictwach, dzięki czemu "Graveyard Fuck" to album nadal silnie zakorzenionym w Skandynawii, jednak jakby bogatszy i zagrany bardziej po swojemu. Oczywiście wszystkie innowacje mieszczą się w ramach surowizny i prymitywizmu, choć szczerze przyznam, że niektóre zapędy ku umelodyjnianiu tych mroźnych piosenek odrobinę mnie niepokoją. Choćby przy trzecim na płycie "Cum Dumpster" przez chwilę robi się jakby odrobinę za słodko. Są to może jedynie sekundowe wstawki, i wspomniana "słodycz" jest i tak mega wścieklizną w porównaniu do nowomodnych bandów, lecz akurat od Mordhell oczekuję totalnej piwnicy i proszę mi tak więcej nie grać! Pomijając te drobne mankamenty trzeci krążek tych synów Szatana to prawdziwie diabelski wyrzyg na którym pełno lodowatych akordów, diabelskich melodii i starego, poczciwego black metalowego łupania. Co najważniejsze, album ten nie jest tak prostolinijny jak poprzednie. Odkrywa swoje smaczki stopniowo i z każdym odsłuchem wciąga coraz bardziej. Nie mam wątpliwości, że każdy fan zespołu łyknie "Graveyard Fuck" z sadomasochistycznym obrzydzeniem. Tak się kurwa gra black metal w starym stylu. Tyle w temacie.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz