niedziela, 3 maja 2020

Recenzja Sandbreaker „Sandbreaker”


Sandbreaker
Sandbreaker”
Defense Rec. / Mythrone 2019

Czy wy widzicie to samo co ja? Łódź podwodna zapierdala przez pustynię, przebija się przez piramidy i straszy wielbłądy… Kurwa, bez jaj. Sandbreaker mogliby z powodzeniem brać udział w konkursie na najbardziej debilną okładkę roku i wcale nie byliby bez szans na większy sukces. Nie opakowanie jest jednak ważne tylko zawartość a tu żartów już nie ma. Debiutancka EP-ka Rybniczan to około piętnastu minut i cztery utwory staroszkolnego doom/death metalu z dużym naciskiem na ten pierwszy człon. Co prawda otwierający wydawnictwo "Season of the Plow" zalatuje na samym początku stonerowym feelingiem, jednak na szczęście podobnych elementów jest tu raczej niewiele. Zdecydowanie najwięcej w muzyce zawartej na "Sandbreaker" jest powolnego, topornego wręcz doom metalu z głębokim, grobowym wokalem. Przepełnionego ponurą atmosferą i odorem gnicia. Jeśli wspomniany gatunek kojarzy wam się z melancholijnym pitoleniem, klawiszowymi pasażami czy smutnymi akordami, to do tych utworów w ogóle możecie nie siadać. Nie zanucicie ich bowiem pod prysznicem. Zdecydowanie bliżej im do Winter niż do My Dying Bride. Tu poszczególne akordy są jak szlam. Płyną powoli, toczą się niezgrabnie i początkowo wcale nie zachęcają do spędzenia z nimi dłuższego czasu. Jest to jednak tak mylące, jak wspomniana na początku okładka. Jeśli przegryziemy się przez tą twardą, zewnętrzną skorupę niedostępności, dźwięki Sandbreaker zaczynają do nas gadać niczym posągi z muzeum potępienia. Odkrywamy prawdziwą siłę tego materiału, jego drugie oblicze. Wciągające, hipnotyzujące a jednocześnie nieco przerażające niczym narkotyczne wizje na złym tripie. Zaletą "Sandbreaker" jest chyba to, że w zasadzie mimo swojej prostoty oferuje każdemu co innego. Sprawdźcie zatem, czy ta lodź podwodna zabierze was na dno oceanu, czy może na szczyt Mount Everestu.
- jesusatan



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz