Clairvoyance
"Demo"
Caligari
Rec. 2020
Cieszę
się niezmiernie, że Caligari zajrzeli w końcu na nasze rodzime
podwórko. Szczerze czekałem na tę chwilę, gdyż od wielu lat
niezmienne uważam, że nasza rodzina scena należy do
najsilniejszych na świecie i wypluwa świeże talenty niczym runo
leśne grzyby po obfitym jesiennym deszczu. Najnowszym wydawnictwem
tego kultowego, przynajmniej dla mnie, labelu jest warszawski
Clairvoyance. Zespół, który może i faktycznie prezentuje się na
fotkach promocyjnych jak rapowy squad, jednak nie po okładce książkę
oceniać należy. Kwartet ze stolicy na swojej debiutanckiej demówce
prezentuje bowiem muzę, która dosłownie wyrywa z kapci. Banalnie
zatytułowane "Demo" to trzy utwory i circa dziesięć
minut miażdżącego trzewia death metalu w staromodnym stylu. Stylu
pozbawionym wszelkiego rodzaju udziwnień ("My jesteśmy
normalni!") za to zawierającym wszystko, czego maniakowi
oldskulowego grania do szczęścia potrzeba. Mamy tu zatem rytmiczne
akordy kojarzące się z groovem serwowanym na najlepszych krążkach
Gorefest, mamy świdrujące w tle, siejące totalne spustoszenie
solówki, zwolnienia kojarzące się bezpośrednio z Incantation i
szwedzkie d-beatowe rytmy. Można powiedzieć – czysty death jebany
metal z elementami, które są w stanie zadowolić zarówno fanów
czystego metalu śmierci jak i zjadaczy gruzu. Obie te szkoły są tu
genialnie wręcz wymieszane. Marszowe rytmy tasują się regularnie z
szaleńczymi zrywami sprawiając, że nie sposób się przy tych
utworach nudzić ani przez chwilę. Słychać, że panowie doskonale
czują stary klimat a granie sprawia im tyle przyjemności, co mi
machanie łbem do ich kawałków. Nie można bowiem nie zerwać się
do tańca, gdy z głośników leci muza przypominająca jak żywo
demówki, których słuchało się za gnoja. Gdy każdy z utworów
strzela w pysk ciekawymi pomysłami, czy to w szybszym czy
wolniejszym tempie, uderzającymi w każdym przypadku z pełną mocą.
Co więcej, poza wspomnianymi wcześniej inspiracjami, słychać, że
jest to polski death metal. Tak jak na demówkach z lat
dziewięćdziesiątych, mimo iż zespoły czerpały pełną garścią
z amerykańskich czy europejskich wzorców, było czuć tam ten nasz
krajowy sznyt. Muszę przyznać, że Clairvoyance to bardzo miła
niespodzianka, bo niby zespół znikąd a nieźle mi namieszał w
głowie. Zapamiętajcie tą nazwę, bo coś czuję, że chłopaki
mogą w niedalekiej przyszłości ostro namieszać i obym się kurwa
nie rozczarował.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz