piątek, 22 maja 2020

Recenzja Throneum "Oh Death... Oh Death... Determinate, Preach And Lead Us Astray"


Throneum
"Oh Death... Oh Death... Determinate, Preach And Lead Us Astray"
Godz Ov War 2020

Jak by nie liczyć, nadchodzący wielkimi krokami nowy album Throneum jest ich jubileuszowym. Nie jestem w stanie wyliczyć z pamięci wszelkich ich pomniejszych wydawnictw, jednak pełnym albumem uderzają po raz dziesiąty. Doprawdy niewiele jest zespołów, które przy takiej ilości wypluwanej muzyki są wciąż w stanie utrzymać określony poziom a tym bardziej zaskakiwać. A "Oh Death... Oh Death..." zaskakuje. Mało, jestem przekonany, że ten krążek bardzo mocno podzieli dotychczasowych fanów kapeli. Nieskromnie przyznam, że tego właśnie oczekiwałem po, nieco bardziej eksperymentalnym i zróżnicowanym "The Tight Deathrope Over Act Over Rubicon". I sobie (tfu!) wymodliłem, gdyż najnowsze dziecko Throneum jest dokładnie tym, na co miałem nadzieje. Ten materiał stanowi pewnego rodzaju nowe otwarcie. Co prawda pierwszy utwór, "Alpha Soulside Space Stream" nie zwiastuje jeszcze przewrotu. Nadal słyszymy tu jakże charakterystyczne, prymitywne akordy, zagrane może w ciut wolniejszym tempie, acz nie pozostawiające złudzeń co do ich autorstwa. Diabolizer obrabia swój zestaw w równie łatwo rozpoznawalnym, chałupniczym stylu, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. W tle śmignie sobie pokręcona solówka, czyli wszystko na swoim miejscu. Dziwy zaczynają się dziać już chwilę potem, po dwóch instrumentalnych numerach, kosmiczno ambientowym i klawiszowym interludium, będących niejako pomostem między tym co było a tym co właśnie nadchodzi. "Delta Self Appointed" zaczyna mamić nas czarami. Riffy błądzą w lekkie dysonanse, pojawiają się nastrojowe zwolnienia i narkotyczne wizje. Nagłe zrywy mieszają się ze zwolnieniami sprawiając, że zaczyna się nam kręcić w głowie jak po zbyt długiej przejażdżce na karuzeli. Pojawiają się także zeschizowane damskie wokale, odśpiewane w taki sposób, że można dostać gęsiej skórki albo wzwodu. W takim klimacie pozostajemy do końca albumu. Owszem, nadal spotykamy tutaj znane dotąd patenty, jak choćby gwałtowne zrywy i partie solowe, wszystko to jednak jest niczym drzewo, które zostało pozbawione konarów i z ostałego się korzenia i pnia wypuściło nowe, na których wyrosły nieznane dotąd, trujące owoce, dostarczające wizjonerskich wrażeń. Cały materiał jest niespotykanie wręcz przemyślany i poukładany w logiczną całość. Jestem pod silnym wrażeniem jak bardzo Throneum się rozwinął. Ich ewolucję można chyba śmiało porównać do tej, którą przeszła Furia. Osiągnęli wyższy pułap, nadal zachowując pierwotnego ducha zespołu. Tak pojęty progres to ja rozumiem. Posłuchajcie tego krążka bez jakichkolwiek oczekiwań. Potraktujcie Throneum jak czystą kartę i sami oceńcie, czy tego typu dźwięki do was docierają. Ja jestem na kolanach i jeszcze długo z nich nie wstanę.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz