piątek, 1 listopada 2024

Recenzja Saitma „Blizzard Tapes”

 

Saitma

„Blizzard Tapes”

Fluttering Dragon Rec. / Thundra Rec. 2024

No proszę, oto mamy dwie niespodzianki za jednym podejściem. Pierwsza to powrót do życia Fluttering Dragon Records, wytwórni, która, jeśli niektórzy pamiętają, wydała na przełomie millenium kilka zacnych pozycji z gatunku dark ambient / industrial / experimental. Najwyraźniej Przemkowi znów się zachciało, bo oto listonosz przyniósł przed chwilą kilka nowości sygnowanych logiem rzeczonego labelu. Natomiast niespodzianka numer dwa to Saitma, a konkretnie gatunek muzyczny, który panowie reprezentują, w odniesieniu do profilu wydawcy. Otóż jest to, panie i panowie, w chuj surowy black metal. O samym zespole wiadomo niewiele. Na tyle niewiele, że nawet na Metal Archives nie uświadczymy uzupełnionej dyskografii. Wiadomo jedynie, że panowie pochodzą z Finlandii i jest ich czterech. No dobra, ale to nie jest sprawą najważniejszą, więc przejdźmy do muzyki. Jak już wspomniałem, „Blizzard Tapes” to surowy black metal. Bardzo silnie nawiązujący do wczesnych lat dziewięćdziesiątych i najważniejszych przedstawicieli gatunku ze sceny skandynawskiej. Wydawnictwo to zawiera trzy demówki zespołu, wszystkie zatytułowane po prostu „Blizzard Tapes”, z tym że odpowiednio „2021 / 2022 i 2023”. Odkrywczości w tej muzyce dokładnie tyle, co śladów klawiszy czy kobiecych wokali, czyli zero, nul, ni chuja. Kompozycje Finów to najczęściej szybki, silnie przemieszany punkowym sznytem, koncentrat tego, co czyniło black metal gatunkiem odpychającym i antytrendowym, oczywiście w chwili jego narodzin, bo wiadomo co się działo później. Harmonie nie są tutaj zbyt skomplikowane, ot kilka chwytów i ostra jazda do przodu. Wali z tej muzyki piwnicznym chłodem i Szatanem, i to w bardzo bezceremonialny sposób. Jak już wspominam o piwnicy, to nadmienić wypada, że brzmienie tych demówek swój rodowód ma zapewne w tymże pomieszczeniu, i nie zdziwiłbym się, gdyby piosenki Saitma zarejestrowane zostały na setkę. Bo przy tak prostych aranżach, nawet ewentualne potknięcia jedynie dodałyby im dodatkowej surowizny. Jednocześnie, żebym nie został źle zrozumiany. Na „Blizzard Tapes” obecna jest też melodia, i to dość wyraźna, chwilami nawet mocno wpadająca w ucho, można powiedzieć, że w typowym „perkele – stylu”. Są tutaj też momenty, zwłaszcza te mocniej punkowe, które mogą kojarzyć się z twórczością GG Allina, zwłaszcza pod względem rytmicznym. W temacie wokali żadnych eksperymentów nie uświadczycie. Jest chropowaty wrzask, bez zabawy w czyste zaśpiewy czy zabawy w modulację głosu (przynajmniej nie nadmierną). Biorąc to wszystko do kupy, otrzymujemy około czterdziestu minut muzyki, która na półce każdego maniaka rdzennego drugofalowego black metalu znaleźć się powinna. Nawet, a może tym bardziej, że do nurtu nic nowego nie wnosi, za to efektywnie go melioruje. Ode mnie pełna rekomendacja.

- jesusatan

Recenzja Czerń „Klątwa”

 

Czerń

„Klątwa”

Arcadian Industry 2024

Ci Warszawiacy istnieją już jedenaście lat, ale wcześniej nie miałem okazji spotkać się z ich twórczością. Niedawno, bo chyba jakoś we wrześniu ukazała się ich druga płyta. Widząc nazwę tej kapeli pomyślałem, że pewnie to kolejny black metalowy twór i się pomyliłem, ponieważ muzyka Czerni to coś zupełnie innego choć nasi uroczy krawaciarze potrafią zaskoczyć także zimnym tremolo jak chociażby w otwierającym tą płytę numerze „Wschód” czy następującym po nim „Tnij”. Jednakże twórczość tego kwintetu to death metal z dużym nalotem sludge’u i mocnym ukłonem w stronę hc-punka. Zatem na „Klątwie” dostajemy siedem energicznych kawałków, które brzmieniowo jak i charakterologicznie zbliżone są do „śmiercionośnej” szwedzizny, będącej połączeniem szybko tnących i lodowatych riffów w stylu Entombed z soczystym mieleniem na podobę Grave. Wszystko to doprawione d-beatami i chropowatymi wokalami skręca momentami w hardcorowe rejony, które w połączeniu z post-metalowymi wtrętami jak te w zamykającym tą produkcję tytułowym utworze, przywodzą skojarzenia z kompozycjami Neurosis tyle że jest tutaj dużo gęściej, ciężej i brutalniej. Całość doprawiona sludge’owym brudem, który objawia się w strojeniu gitar i nieźle bujających zwolnieniach i podbita przez silną sekcję rytmiczną kreuje dość agresywną i wypełnioną mrokiem muzę, która zalatuje szlamem najciemniejszych miejskich zakamarków, a chwilami pojawiający się w niej punkowy vibe podkreśla jej nieco rynsztokowy sznyt. Na uwagę zasługują również teksty, które wykrzyczane po polsku również nie niosą ze sobą niczego przyjemnego, przedstawiając dekadencki obraz rzeczywistości. Podsumowując, najnowsza propozycja Czerni to nowoczesne połączenie wcześniej wspomnianych gatunków, które posiada krzepką budowę. Może się podobać, ale nie musi. Na pewno dobrze wybrzmi na żywo. Polecam.

shub niggurath