Intra Nigrum
„Logos”
Putrid Cult 2024
Muszę przyznać, że tym wydawnictwem Morgul mnie
trochę zaskoczył. Nie, żebym uważał Putrid Cult za wytwórnię monotematyczną,
jednak jej profil obraca się w większości wokół surowizny i diabelstwa z
najgłębszych zakamarków piekła. A tu, proszę, pod banderą tegoż labelu okazał
się właśnie trzeci album naszego rodzimego Intra Nigrum. Przyznam się bez bicia,
że o kapeli słyszę po raz pierwszy, zatem biorąc pod uwagę to, o czym
wspomniałem powyżej, po płycie tej spodziewałem się kompletnie innej
zawartości. „Logos” to prawie czterdzieści minut atmosferycznego black metalu.
Oczywiście od razu zaznaczam, że nie jest to jakieś natchnione pitolenie czy
inne opowieści podróżnika po lasach w baśniowej krainie. Na pewno nie jest to
krążek, który rozerwie was na strzępy swoją dzikością, co z drugiej strony nie
oznacza, że pozbawiony jest drapieżnych akordów i agresywnych melodii. Nie ma
na nim jednak nic surowego. „Logos” jest z gatunku jadowitych. Czai się gdzieś
obok głowy, mami swoim klimatem, budowanym na zakotwiczonych w średnim tempie
harmoniach, często przeplatanych fragmentami akustycznymi, mogącymi z lekka
kojarzyć się z wikińskim Bathory, oraz niezwykle mocno wirującymi melodiami.
Podobnie niejednolite są wokale, poza ostrym krzykiem urozmaicane wszelkiego
rodzaju szeptami i czystymi, chóralnymi zaśpiewami. Chłopakom na pewno nie
chodziło o wynajdowanie koła na nowo, bo odniesień w tych kompozycjach można
znaleźć całkiem sporo (chyba najwięcej do sceny francuskiej). Zresztą tak samo,
jak na omawianych już na Apocalyptic Rites płytach, że wymienię pierwsze z
brzegu, i to z rodzimego podwórka, Zorza czy Cursebinder, którego Intra Nigrum
mógłby być niemal bliźniakiem. Ich wersja black metalu, zapuszczające się
często w rejony określane mianem „post”, jest niebywale intrygująca i
wciągająca. Dlatego też po kilku sesjach, ów czający się gdzieś za uchem wąż
wślizguje się słuchaczowi przez ucho do czaszki, i ani myśli się stamtąd
ruszać. „Logos” jest materiałem z gatunku tych rosnących w miarę słuchania. Ma
też jeszcze inną pozytywną cechę. Jest bardzo starannie wyważony i przemyślany,
balansujący z perfekcją mistrza na granicy wspomnianego „postu” i współczesnej
fali czarnej sztuki. Dodatkowo przekonany jestem, że ta muzyka świetnie
sprawdzi się na żywo, bo wspomniany już kilka linijek wyżej, mieszczący się w
tej samej szufladce, Cursebinder, w wersji live poskładał mnie swego czasu na
kawałki. Lubię takie płyty. Kryją w sobie wiele tajemnic i zapewniają sporo
emocji przy ich eksplorowaniu. Aż sobie z ciekawości sprawdzę poprzednie
wydawnictwa Intra Nigrum, bo istnieje możliwość, że przegapiłem coś
wartościowego. A najnowsze oczywiście mocno polecam. Aha, i jeszcze jedno.
Naprawdę świetnie dopasowana do klimatu płyty okładka.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz