sobota, 23 listopada 2024

Recenzja Kaivs „After The Flesh”

 

Kaivs

„After The Flesh”

Brutal Records 2024

Kaivs ma bardzo krótką historię, ponieważ powstali zaledwie dwa lata temu we Włoszech i jak dotąd mogli się poszczycić jedynie epką. Osiemnastego października ukazał się w końcu ich debiut, którym mogą się raczyć fani metalu śmierci na modłę szwedzką. Mając na uwadze brzmienie gitar i sekcji rytmicznej nie da się uniknąć porównań z tym charakterystycznym death metalem, który pojawił się na północy Europy na początku lat dziewięćdziesiątych. Kaivs w tej kwestii poszedł jednak trochę dalej i obniżył strojenie gitar tak aby zapiaszczoną ich barwę zamienić na płynny ołów, który podczas słuchania wypiera powietrze, wprowadzając dość duszną atmosferę. Pomaga w tym tempo tych ośmiu kompozycji, które jest w głównej mierze średnie tudzież wolne i tylko śladowo przyspiesza do ślimaczego truchtu. W muzyce tej czwórki Rzymian nie uświadczymy żadnych blastbeatów, zmyślnych zagrywek czy też wirtuozerskich solówek. Kawałki zamieszczone na „After The Flesh” składają się z prostych riffów, które w siermiężnym stylu przygniatają do podłogi lub powoli, lecz z uporem maniaka sączą toksyczną substancję do krwi, powodując rozkład tkanek. Te ciężkie i niezawiłe akordy, zagęszczone do granic przez bulgoczący bas i miarowo bijące beczki, tworzą klasyczny death metal, w którym nie ma miejsca na techniczne popisy i mroczną „obecność”, bo króluje tutaj wyłącznie kostucha. Jej usta przez które wypuszcza morowy luft to Kaivs, który nie sili się na umizgi tylko służąc kosie szerzy smród i zgniliznę. Odstręczająca i niewyszukana muza, niosąca przygnębiający klimat oraz przypominająca jakie usposobienie miał death metal u swojego zarania. Pozbawiony smaczków i szalonych galopad, wygenerowany za pomocą rytmicznych i przysadzistych riffów, a także obdarzony oryginalnymi wokalami Max’a Foam’a, które może nie imponują głębokim growlem, ale doskonale wpisują się w upiorną i wilgotną warstwę dźwiękową „After The Flesh”. Szwedzki death metal po włosku, czyli jak zbrutalizować Entombed na całego. Nie wnosząca nic nowego, mogąca przy pierwszym odsłuchu wydawać się nudną (ale tak nie jest) i gloryfikująca fundamentalne podejście do grania tego gatunku produkcja. Nie muszę czekać do pierwszego listopada, bo już widzę te wszystkie groby.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz