Iniquitous Savagery
„Edifice Of Vicissitudes”
Willowtip Records (2024)
Gdy
wpadło m do recenzji najnowsze, drugie już dzieło szkockiego Inquitous Savagery
myślałem tylko o tym, żeby to odfajkować. Nazwa z generatora rodem, logo typowe
dla brutalnego death metalu, okładka pstrokata – wszystkie znaki na niebie
wskazywały, że to nie może być dobre. No, ale z kronikarskiego obowiązku
włączyłem, przesłuchałem. Potem ponownie i ponownie. I złapałem się na tym, że
podoba mi się ten album i świetnie mi się go słucha. Zacznijmy od tego, że
Szkoci wracają po 9 latach przerwy od czasów wydania debiutu i ich dorobek
artystyczny był mi obcy. Spodziewałem się typowej, brutalnej sieczki serwowanej
przez szereg kapel z Unique Leader, Pathologically Explicit czy innych labeli
specjalizujących się w tego typu graniu, a tutaj niespodzianka. Zero blaszanych
bębenków, oklepywania puszek, jałowej sieczki przeplatanej breakdownami. Jest
za to spory ukłon w stronę wczesnych dokonań Suffocation czy Broken Hope.
Gęste, masywne granie, utrzymane w szybkim tempie, ale nie próbujące się z
kimkolwiek ścigać. Słychać, że za tym wszystkim siedzą ludzie, którzy raczej
unikają studyjnych sztuczek i wszelakich ulepszaczy technicznych. Obok szukania
inspiracji u źródeł można tu usłyszeć dużo odwołań do najlepszych
reprezentantów gatunku sprzed dwóch dekad, kiedy to tego typu granie zaliczało
swój najlepszy czas. Jeśli więc lubicie wczesny Vile, Pyaemię czy Gorgasm to
„Edifice Of Vicissitudes” jest płytą dla was mam poczucie, że Szkoci grają
trochę prościej niż wspomniane zespoły, nie skupiając się tak na warsztacie
instrumentalnym, a dużą uwagę przykładając do tego, żeby kawałki fajnie się
rozwijały, przynosiły smaczki, niuanse, punkty zaczepienia. I to zadanie
zostało tu wykonane wzorowo, bo płyta wchodzi gładko i sprawia sporą frajdę.
Tak naprawdę mało kto już gra teraz w ten sposób (choć nie śledzę tej niszy tak
bardzo, żeby być mocno przywiązanym do tej tezy) i tym bardziej cieszy fakt, że
finalny efekt jest bardzo zadowalający. To dobrze zagrana, dobrze napisana,
bezpretensjonalna płyta, którą z całym sercem polecam wszystkim fanom metalu
śmierci, nie tylko tego brutalnego. I wcale nie musi się skończyć na kilku
odsłuchach w tym przypadku.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz