sobota, 9 listopada 2024

Recenzja Iniquitous Savagery „Edifice Of Vicissitudes”

 

Iniquitous Savagery

„Edifice Of Vicissitudes”

Willowtip Records (2024)

 


Gdy wpadło m do recenzji najnowsze, drugie już dzieło szkockiego Inquitous Savagery myślałem tylko o tym, żeby to odfajkować. Nazwa z generatora rodem, logo typowe dla brutalnego death metalu, okładka pstrokata – wszystkie znaki na niebie wskazywały, że to nie może być dobre. No, ale z kronikarskiego obowiązku włączyłem, przesłuchałem. Potem ponownie i ponownie. I złapałem się na tym, że podoba mi się ten album i świetnie mi się go słucha. Zacznijmy od tego, że Szkoci wracają po 9 latach przerwy od czasów wydania debiutu i ich dorobek artystyczny był mi obcy. Spodziewałem się typowej, brutalnej sieczki serwowanej przez szereg kapel z Unique Leader, Pathologically Explicit czy innych labeli specjalizujących się w tego typu graniu, a tutaj niespodzianka. Zero blaszanych bębenków, oklepywania puszek, jałowej sieczki przeplatanej breakdownami. Jest za to spory ukłon w stronę wczesnych dokonań Suffocation czy Broken Hope. Gęste, masywne granie, utrzymane w szybkim tempie, ale nie próbujące się z kimkolwiek ścigać. Słychać, że za tym wszystkim siedzą ludzie, którzy raczej unikają studyjnych sztuczek i wszelakich ulepszaczy technicznych. Obok szukania inspiracji u źródeł można tu usłyszeć dużo odwołań do najlepszych reprezentantów gatunku sprzed dwóch dekad, kiedy to tego typu granie zaliczało swój najlepszy czas. Jeśli więc lubicie wczesny Vile, Pyaemię czy Gorgasm to „Edifice Of Vicissitudes” jest płytą dla was mam poczucie, że Szkoci grają trochę prościej niż wspomniane zespoły, nie skupiając się tak na warsztacie instrumentalnym, a dużą uwagę przykładając do tego, żeby kawałki fajnie się rozwijały, przynosiły smaczki, niuanse, punkty zaczepienia. I to zadanie zostało tu wykonane wzorowo, bo płyta wchodzi gładko i sprawia sporą frajdę. Tak naprawdę mało kto już gra teraz w ten sposób (choć nie śledzę tej niszy tak bardzo, żeby być mocno przywiązanym do tej tezy) i tym bardziej cieszy fakt, że finalny efekt jest bardzo zadowalający. To dobrze zagrana, dobrze napisana, bezpretensjonalna płyta, którą z całym sercem polecam wszystkim fanom metalu śmierci, nie tylko tego brutalnego. I wcale nie musi się skończyć na kilku odsłuchach w tym przypadku.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz