Mary
„Widy
Styczniowe”
Piranha Music 2024
Kiedy zobaczyłem okładkę debiutanckiej płyty (czary)
Mary, pomyślałem, że oto mam przed sobą kolejny rodzimy zespół silący się na
oryginalność w niezbyt dobrym tego słowa znaczeniu. Albo kolejnych wojów
śpiewających pieśni ku chwale ojczyzny na folkową nutę. No cóż, przyznać
trzeba, że polskości w tych nagraniach jest faktycznie sporo, przede wszystkim
jeśli chodzi o teksty. Nie tylko, że śpiewane po naszemu, ale i odnoszące się
do polskiego folkloru. Natomiast sama muzyka, mimo wszystko, mocno mnie zaskoczyła.
Mary tworzą mocno zabawową mieszankę stylistyczną. Przede wszystkim, co da się
wyczuć od otwierającego całość „Ścięcie Śmierci”, to uderzający z tych dźwięków
odór bimbru. I przy trunkach maści wszelakiej muzyki tej słucha się właśnie
najlepiej. W zasadzie alkohol jest takim przekaźnikiem pomiędzy autorem i
odbiorcą, bez którego komunikacja niekoniecznie się sprawdza. Co mam na myśli?
Ano to, że tych utworów, zawierających w sobie elementy black metalu, sporo
punka, ciut grindu („Powroty (Dom)” czy „Widy Styczniowe”), czy heavymetalowych
melodii wspaniale słucha się po kilku browarach. Wtedy człowiek idealnie czuje
klimat, chce mu się wspólnie pośpiewać, pomachać łapą, nawet potańczyć do tych
chwilami banalnie prostych akordów. Muzyka Mary idealnie buja i, mimo iż jest
nieskomplikowana (a o to chyba autorom nawet chodziło), potrafi poderwać z
krzesła i sprawić kupę radochy. Można powiedzieć, że jej nośność chwilami
przypomina flagowy numer z ostatniej płyty Owls Woods Graves, czyli
„Antichristian Hooligan”. Jest zatem zabawa na całego, czuć w tej muzyce luz i
zero spiny. Tym bardziej, że chłopaki naprawdę nie ograniczają się
stylistycznie, tylko grają tak, by było wesoło i każdy gość wiejskiego wesela
nie siedział przy stole. To porównanie nie jest bezcelowe. Muzyka Mary to takie
faktycznie weselne granie ze świetlicy w Lisim Ogonie, w tempie przyspieszonym.
Aczkolwiek jedno trzeba zaznaczyć. Do tego przaśnego grania wtrącono kilka
ciekawych dodatków, jak choćby kobiece przyśpiewki (tu się chyba udzieliła
panna z Wij, jeśli mnie ucho nie myli), albo nieźle zakręconego riffu pod
koniec płyty, kojarzącego mi się z Negative Plane, i sam w sumie nie wiem, czy
pasującego do koncepcji albumu. No dobra, ale co by nie gadać, czas na ocenę
końcową. Uważam, że „Widy Styczniowe” to kawał niezłej muzy, idealniej pod
wódkę z kiszonym, czy śledzikiem. Nie jest to jakiś fenomenalny materiał, acz w
pewnych okolicznościach sprawdza się idealnie. Jeśli panowie troszkę nad swoim
stylem popracują, i wrzucą na kolejną płytę więcej nośnych motywów, ale o
cięższym kalibrze, to z mąki tej może być naprawdę niezły chleb. Na razie jest solidnie. Dla pijaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz