piątek, 22 listopada 2024

Recenzja Mary „Widy Styczniowe”

 

Mary

„Widy Styczniowe”

Piranha Music 2024

Kiedy zobaczyłem okładkę debiutanckiej płyty (czary) Mary, pomyślałem, że oto mam przed sobą kolejny rodzimy zespół silący się na oryginalność w niezbyt dobrym tego słowa znaczeniu. Albo kolejnych wojów śpiewających pieśni ku chwale ojczyzny na folkową nutę. No cóż, przyznać trzeba, że polskości w tych nagraniach jest faktycznie sporo, przede wszystkim jeśli chodzi o teksty. Nie tylko, że śpiewane po naszemu, ale i odnoszące się do polskiego folkloru. Natomiast sama muzyka, mimo wszystko, mocno mnie zaskoczyła. Mary tworzą mocno zabawową mieszankę stylistyczną. Przede wszystkim, co da się wyczuć od otwierającego całość „Ścięcie Śmierci”, to uderzający z tych dźwięków odór bimbru. I przy trunkach maści wszelakiej muzyki tej słucha się właśnie najlepiej. W zasadzie alkohol jest takim przekaźnikiem pomiędzy autorem i odbiorcą, bez którego komunikacja niekoniecznie się sprawdza. Co mam na myśli? Ano to, że tych utworów, zawierających w sobie elementy black metalu, sporo punka, ciut grindu („Powroty (Dom)” czy „Widy Styczniowe”), czy heavymetalowych melodii wspaniale słucha się po kilku browarach. Wtedy człowiek idealnie czuje klimat, chce mu się wspólnie pośpiewać, pomachać łapą, nawet potańczyć do tych chwilami banalnie prostych akordów. Muzyka Mary idealnie buja i, mimo iż jest nieskomplikowana (a o to chyba autorom nawet chodziło), potrafi poderwać z krzesła i sprawić kupę radochy. Można powiedzieć, że jej nośność chwilami przypomina flagowy numer z ostatniej płyty Owls Woods Graves, czyli „Antichristian Hooligan”. Jest zatem zabawa na całego, czuć w tej muzyce luz i zero spiny. Tym bardziej, że chłopaki naprawdę nie ograniczają się stylistycznie, tylko grają tak, by było wesoło i każdy gość wiejskiego wesela nie siedział przy stole. To porównanie nie jest bezcelowe. Muzyka Mary to takie faktycznie weselne granie ze świetlicy w Lisim Ogonie, w tempie przyspieszonym. Aczkolwiek jedno trzeba zaznaczyć. Do tego przaśnego grania wtrącono kilka ciekawych dodatków, jak choćby kobiece przyśpiewki (tu się chyba udzieliła panna z Wij, jeśli mnie ucho nie myli), albo nieźle zakręconego riffu pod koniec płyty, kojarzącego mi się z Negative Plane, i sam w sumie nie wiem, czy pasującego do koncepcji albumu. No dobra, ale co by nie gadać, czas na ocenę końcową. Uważam, że „Widy Styczniowe” to kawał niezłej muzy, idealniej pod wódkę z kiszonym, czy śledzikiem. Nie jest to jakiś fenomenalny materiał, acz w pewnych okolicznościach sprawdza się idealnie. Jeśli panowie troszkę nad swoim stylem popracują, i wrzucą na kolejną płytę więcej nośnych motywów, ale o cięższym kalibrze, to z mąki tej może być naprawdę niezły chleb.  Na razie jest solidnie. Dla pijaków.


- jesusatan



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz