piątek, 8 listopada 2024

Recenzja Perfidious „Savouring His Flesh”

 

Perfidious

„Savouring His Flesh”

Time To Kill Records 2024

Włosi po siedmioletniej przerwie powracają z drugim albumem. Swoją drogą to dwa krążki w dziesięć lat istnienia? No dobra rozumiem… „la dolce vita italiana”, niech im będzie. Było nie było Perfidious na „Savouring His Flesh” nadał hołdują oldschoolowemu death metalowi i przez ponad czterdzieści minut katują swym gęstym brzmieniem i głębokimi growlami. Ich wyrastający z tradycji europejskiej i amerykańskiej decior sunie w średnich i wolnych tempach niczym buldożer. Pomimo tego, że to proste, niewyszukane aranżacje, to panowie dwoją się i troją, aby je urozmaicić, rozrzedzając smołę płynącą z głośników. Obok miażdżących riffów w ich muzyce także jest sporo rytmicznego i ospałego kostkowania, z którego niekiedy wypływa trochę piskliwych zagrywek, a urozmaicających i szalonych solówek też kilka można usłyszeć. Perfidious nie stroni również od tremolo, które okresowo też się pojawiają, snując wkręcające się i ponure melodie. Podkład stanowi rzecz jasna ciężka sekcja z kręcącym niezłe momentami zawijasy basem i łomoczącą perkusją, która chwilami wali w tak perfidnie prosty sposób, że aż boli. Brud i zgniliznę uzupełniają wspomniane, zalatujące flegmą wokalizy Maurizio Zani’ego. Generalnie muzyka Włochów to jakby zlepek wszystkiego co w klasycznym death metalu najobrzydliwsze. Fuzja najbardziej ekstremalnych elementów wyjętych z Vomitory, Impetigo, Mortician z dodatkiem diabelskości w wykonaniu Vital Remains czy Incantation. Niby powinno być ok, ale nie jest, bo w moim odczuciu w tutejszych akordach czegoś brakuje. Owszem, jest brutalnie, megaciężko i bluźnierczo, lecz z jakiegoś powodu nie ma tu impetu, jakiegoś pierwiastka, który pchnąłby tą z niewiadomych przyczyn zhamowaną maszynę do przodu. Przydałoby się więcej pierdolnięcia i wyraźniejszych zmian w prędkości kostkowania, aby zamienić choć na małą chwilę tego umierającego nosorożca w szarżującego byka. Na ten czas „Savouring His Flesh” to jedynie poprawnie i pomimo wielu atrakcyjnych pomysłów dość zachowawczo zagrany tradycyjny death metal o słusznej wadze, lecz nieco nudny, ponieważ czułem się tak jakbym słuchał jednego i tego samego kawałka, a oprócz introsa jest ich osiem. Trzeba podkręcić panowie.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz