Perfidious
„Savouring
His Flesh”
Time To Kill Records 2024
Włosi
po siedmioletniej przerwie powracają z drugim albumem. Swoją drogą to dwa
krążki w dziesięć lat istnienia? No dobra rozumiem… „la dolce vita italiana”,
niech im będzie. Było nie było Perfidious na „Savouring His Flesh” nadał
hołdują oldschoolowemu death metalowi i przez ponad czterdzieści minut katują
swym gęstym brzmieniem i głębokimi growlami. Ich wyrastający z tradycji
europejskiej i amerykańskiej decior sunie w średnich i wolnych tempach niczym
buldożer. Pomimo tego, że to proste, niewyszukane aranżacje, to panowie dwoją
się i troją, aby je urozmaicić, rozrzedzając smołę płynącą z głośników. Obok
miażdżących riffów w ich muzyce także jest sporo rytmicznego i ospałego kostkowania,
z którego niekiedy wypływa trochę piskliwych zagrywek, a urozmaicających i
szalonych solówek też kilka można usłyszeć. Perfidious nie stroni również od
tremolo, które okresowo też się pojawiają, snując wkręcające się i ponure
melodie. Podkład stanowi rzecz jasna ciężka sekcja z kręcącym niezłe momentami
zawijasy basem i łomoczącą perkusją, która chwilami wali w tak perfidnie prosty
sposób, że aż boli. Brud i zgniliznę uzupełniają wspomniane, zalatujące flegmą
wokalizy Maurizio Zani’ego. Generalnie muzyka Włochów to jakby zlepek
wszystkiego co w klasycznym death metalu najobrzydliwsze. Fuzja najbardziej
ekstremalnych elementów wyjętych z Vomitory, Impetigo, Mortician z dodatkiem
diabelskości w wykonaniu Vital Remains czy Incantation. Niby powinno być ok,
ale nie jest, bo w moim odczuciu w tutejszych akordach czegoś brakuje. Owszem,
jest brutalnie, megaciężko i bluźnierczo, lecz z jakiegoś powodu nie ma tu
impetu, jakiegoś pierwiastka, który pchnąłby tą z niewiadomych przyczyn
zhamowaną maszynę do przodu. Przydałoby się więcej pierdolnięcia i
wyraźniejszych zmian w prędkości kostkowania, aby zamienić choć na małą chwilę
tego umierającego nosorożca w szarżującego byka. Na ten czas „Savouring His
Flesh” to jedynie poprawnie i pomimo wielu atrakcyjnych pomysłów dość
zachowawczo zagrany tradycyjny death metal o słusznej wadze, lecz nieco nudny,
ponieważ czułem się tak jakbym słuchał jednego i tego samego kawałka, a oprócz
introsa jest ich osiem. Trzeba podkręcić panowie.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz