czwartek, 14 listopada 2024

Recenzja Mitochondrion „Vitriseptome”

 

Mitochondrion

„Vitriseptome”

Profound Lore (2024)

 


Chyba tylko najwięksi szalikowcy kanadyjskiej grupy wierzyli jeszcze, że trzeci album Mitochondrion ujrzy światło dzienne. 13 lat po wydaniu wspaniałej „Parasignosis” niczym grom z jasnego nieba pojawił się nius, że z dniem 1 listopada wszystkie członki tych żywych i tych martwych doznają 85-minutowego tąpnięcia. „Vitriseptome”, czyli trzeci długograj Mitochondrion to blisko półtoragodzinny, dwupłytowy kolos, dawka bliższa freejazzowym koncertówkom lub progrockwym pasażom instrumentalnym aniżeli przeciętnemu albumowi z muzyką metalową. Już sam czas trwania na pewno przefiltruje odbiorców, a co dopiero będzie jeśli będziemy znać zawartość? Można było mieć obawy czy taki długi materiał jest w ogóle potrzebny, czy ilość przełoży się też na jakość, czy nie będzie mielizn. Nic z tych rzeczy – panowie Hache, Yanchuk, Godard i Montesi chyba dużo w życiu słyszeli i chyba muzykę rozumieją, gdyż „Vitriseptome” album ze wszech miar wyjątkowy i wielowymiarowy. Intensywny, duszny, wielowarstwowy, cholernie świadomy – opisz pozoru pasujący do pierwszej lepszej płyty z kręgu dusznego death/black/doomu, w którym smoła leje się gęsto, a opary drapią bardziej wywołując suchotniczy kaszel. Ale tu jest coś więcej, coś zarezerwowanego absolutnie dla najlepszych. Nieprzystępny chaos debiutanckiej płyty został tu trochę ujarzmiony, poukładany, zupełnie niczym impresjonistyczny obraz. Każde maźnięcie dźwiękiem ma inny odcień, kolejność w jakim są one dobierane nie zawsze jest przyczynowo-skutkowa, a mimo to odbiór tej muzyki w każdym momencie jawi się jako spójny. Fenomenalne są aranże gitar, rzekłbym wybitne – czasem zawodzące, czasem wrzucające skromne ozdobniki, czasem mielące wszystko w otoczeniu na papkę z MOM-u rodem. Zaskakująco dużo w tym wszystkim harmonii i melodii, jakby panowie świadomie przemycali bazową, metalową klasykę unikając przy tym klasycznych środków wyrazu. Partie perkusji Godarda są gęste i wszędobylskie, a przy tym wciąż zachowują swoje charakterystyczne – trochę płaskie, biczujące brzmienie. Wszelkie przerywniki, interludia i ozdobniki są tutaj integralną częścią całości, czasem dając chwilę na oddech, innym razem wprowadzając, lub wyprowadzając słuchacza z określonej scenerii dźwiękowej. Wszelkie detale są tutaj jak będące w ciągłym ruchu atomy, gdzie jedne się odłączają, a inne w tym czasie podłączają tworząc nowe struktury. „Vitriseptome” jest jak podróż przez niezgłębiona otchłań, która przytłacza i przeraża swoim ogromem, jest jak spływ w monstrualny wir wodny, przed którym nie ma ucieczki, a widmo nieuchronnej zagłady z każdą sekundą uświadamia nas o kruchości naszego jestestwa i naszej percepcji. Nie będę tu pierdolił, że tu duszno, że bestialsko, dziko, że smoła, że terefere – te epitety pasują do szeregu innych artystów, którzy może grają bardziej duszno, radykalnie i hermetycznie niż Kanadyjczycy. 85 minut z nowym albumem Mitochondrion to czas, w którym każda sekunda wydaje się mieć sens i cel, to soniczna bryła czasowa, która wymaga od słuchacza włączenia najwyższego możliwego biegu do ogarnięcia tego co się dzieje. Można przewrotnie powiedzieć, że „Vitriseptome” to metal progresywny w najczystszej postaci, który szuka nowych tekstur dźwiękowych, nowym form, które tworzą określone dźwiękowe scenerie w danym kanonie. I najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że poruszając się w określonej stylistyce Mitochondrion serwuje słuchaczowi podróż w nieznane, nie sugerując w żadnym momencie kierunku, w którym dźwięk podąży i jaki odcień przyjmie. Pikanterii na pewno tez dodają wspaniałe, stylizowane na drzeworyt grafiki zdobiące booklet zarówno podwójnego digipacka jak i podwójnego wydania winylowego. Takie płyty jak ta pojawiają się raz na kilka lat, a może rzadziej. Nie jest to materiał dla każdego i zdaję sobie tez sprawę, że gdy pierwszy kurz i fascynacje opadną „Vitriseptome” nie będzie częstym gościem w odtwarzaczu. Ale gdy przyjdzie jego czas i zostanie naciśnięty „Play” na odtwarzaczu to wszystko wkoło zostanie w nicości i zapomnieniu na jakiś czas. Jedno z najambitniejszych dzieł muzyki metalowej. Kropka. Brak mi słów, aby oddać wielkość tego wydawnictwa.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz