Mitochondrion
„Vitriseptome”
Profound Lore (2024)
Chyba
tylko najwięksi szalikowcy kanadyjskiej grupy wierzyli jeszcze, że trzeci album
Mitochondrion ujrzy światło dzienne. 13 lat po wydaniu wspaniałej „Parasignosis”
niczym grom z jasnego nieba pojawił się nius, że z dniem 1 listopada wszystkie
członki tych żywych i tych martwych doznają 85-minutowego tąpnięcia.
„Vitriseptome”, czyli trzeci długograj Mitochondrion to blisko półtoragodzinny,
dwupłytowy kolos, dawka bliższa freejazzowym koncertówkom lub progrockwym
pasażom instrumentalnym aniżeli przeciętnemu albumowi z muzyką metalową. Już
sam czas trwania na pewno przefiltruje odbiorców, a co dopiero będzie jeśli
będziemy znać zawartość? Można było mieć obawy czy taki długi materiał jest w
ogóle potrzebny, czy ilość przełoży się też na jakość, czy nie będzie mielizn.
Nic z tych rzeczy – panowie Hache, Yanchuk, Godard i Montesi chyba dużo w życiu
słyszeli i chyba muzykę rozumieją, gdyż „Vitriseptome” album ze wszech miar
wyjątkowy i wielowymiarowy. Intensywny, duszny, wielowarstwowy, cholernie
świadomy – opisz pozoru pasujący do pierwszej lepszej płyty z kręgu dusznego
death/black/doomu, w którym smoła leje się gęsto, a opary drapią bardziej
wywołując suchotniczy kaszel. Ale tu jest coś więcej, coś zarezerwowanego
absolutnie dla najlepszych. Nieprzystępny chaos debiutanckiej płyty został tu
trochę ujarzmiony, poukładany, zupełnie niczym impresjonistyczny obraz. Każde
maźnięcie dźwiękiem ma inny odcień, kolejność w jakim są one dobierane nie
zawsze jest przyczynowo-skutkowa, a mimo to odbiór tej muzyki w każdym momencie
jawi się jako spójny. Fenomenalne są aranże gitar, rzekłbym wybitne – czasem
zawodzące, czasem wrzucające skromne ozdobniki, czasem mielące wszystko w
otoczeniu na papkę z MOM-u rodem. Zaskakująco dużo w tym wszystkim harmonii i
melodii, jakby panowie świadomie przemycali bazową, metalową klasykę unikając
przy tym klasycznych środków wyrazu. Partie perkusji Godarda są gęste i
wszędobylskie, a przy tym wciąż zachowują swoje charakterystyczne – trochę
płaskie, biczujące brzmienie. Wszelkie przerywniki, interludia i ozdobniki są
tutaj integralną częścią całości, czasem dając chwilę na oddech, innym razem
wprowadzając, lub wyprowadzając słuchacza z określonej scenerii dźwiękowej.
Wszelkie detale są tutaj jak będące w ciągłym ruchu atomy, gdzie jedne się odłączają,
a inne w tym czasie podłączają tworząc nowe struktury. „Vitriseptome” jest jak
podróż przez niezgłębiona otchłań, która przytłacza i przeraża swoim ogromem,
jest jak spływ w monstrualny wir wodny, przed którym nie ma ucieczki, a widmo
nieuchronnej zagłady z każdą sekundą uświadamia nas o kruchości naszego
jestestwa i naszej percepcji. Nie będę tu pierdolił, że tu duszno, że
bestialsko, dziko, że smoła, że terefere – te epitety pasują do szeregu innych
artystów, którzy może grają bardziej duszno, radykalnie i hermetycznie niż
Kanadyjczycy. 85 minut z nowym albumem Mitochondrion to czas, w którym każda
sekunda wydaje się mieć sens i cel, to soniczna bryła czasowa, która wymaga od
słuchacza włączenia najwyższego możliwego biegu do ogarnięcia tego co się
dzieje. Można przewrotnie powiedzieć, że „Vitriseptome” to metal progresywny w
najczystszej postaci, który szuka nowych tekstur dźwiękowych, nowym form, które
tworzą określone dźwiękowe scenerie w danym kanonie. I najfajniejsze w tym
wszystkim jest to, że poruszając się w określonej stylistyce Mitochondrion
serwuje słuchaczowi podróż w nieznane, nie sugerując w żadnym momencie
kierunku, w którym dźwięk podąży i jaki odcień przyjmie. Pikanterii na pewno
tez dodają wspaniałe, stylizowane na drzeworyt grafiki zdobiące booklet zarówno
podwójnego digipacka jak i podwójnego wydania winylowego. Takie płyty jak ta
pojawiają się raz na kilka lat, a może rzadziej. Nie jest to materiał dla
każdego i zdaję sobie tez sprawę, że gdy pierwszy kurz i fascynacje opadną „Vitriseptome”
nie będzie częstym gościem w odtwarzaczu. Ale gdy przyjdzie jego czas i
zostanie naciśnięty „Play” na odtwarzaczu to wszystko wkoło zostanie w nicości
i zapomnieniu na jakiś czas. Jedno z najambitniejszych dzieł muzyki metalowej.
Kropka. Brak mi słów, aby oddać wielkość tego wydawnictwa.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz