sobota, 2 listopada 2024

Recenzja Sentient Horror “In Service of the Dead”

 

Sentient Horror

“In Service of the Dead”

Redefining Darkness 2024

Sentient Horror to załoga z Jułesewej, która telepie się po scenie już równo dekadę. Trzeba przyznać, że panowie są dość systematyczni, bowiem w tym okresie dochrapali się już czterech pełnych wydawnictw, z których ostatnie właśnie kręci się u mnie w komputerowym odtwarzaczu. Są jednocześnie bardzo konsekwentni, bowiem ich muzyka w zasadzie od zarania jest taką hybrydą wszystkiego co najlepsze w death metalu starej szkoły, czyli tej z lat dziewięćdziesiątych. Jeśli mieliście okazję poznać poprzednie nagrania Sentient Horror, to wiecie, że chłopaki zza wielkiej wody bezsprzecznie kochają szwedzkie brzmienia. Według mnie te bardziej z gatunku Grave niż Entombed, bowiem więcej w tych kompozycjach bezpośredniego ciężaru niż punkowych rytmów i typowo sztokholmskiej melodii. Owszem, te drugie elementy także się trafiają, jednak absolutnie nie dominują. Nie brak w twórczości Sentient Horror także wpływów im rodzimych, zwłaszcza z okolic Florydy. Zastanawia mnie jednak fakt, iż nikt dotychczas nie zauważył, że chłopcy z New Jersey równie mocno czerpią ze spuścizny Carcass. No przecież wystarczy nadstawić ucho choćby na riff rozpoczynający „Glory to the Rotten”, motyw główny w „Feeding the Fear” czy kilka innych przewijających się na tej płycie patentów. Toć to czysty „Heartwork”, i nawet brzmienie gitar to sygnalizuje, bo absolutnie nie powiedziałbym, że jest w tym przypadku typowo szwedzkie. Wcześniej wycieczki w kierunku Angoli także się zdarzały, ale jako że mamy na warsztacie „In Service of the Dead”, to już nie będziemy się zajmować przeszłością. Bo co by nie gadać, to faktem bezsprzecznym są dwie rzeczy. Po pierwsze – w muzyce Sentient Horror nie znajdziecie za chuj innowacji. Tutaj wszystko jest takim zlepkiem starych pomysłów, znanych i lubianych. Niektóre z nich są bardziej, inne mniej dosłowne, ale zespoły, które stanowiły inspiracje do stworzenia tego zespołu można by wymieniać w nieskończoność i w każdym numerze wskazywać dokładnie, od kogo dany riff pochodzi. I rzecz druga, chyba ważniejsza – słucha się tego naprawdę dobrze. Bo nawet wspomniane „kopiowanie” ma w sobie tego kopa, ten groove i feeling lat minionych, przy którym człowiekowi micha się cieszy. Pewnie, że nie jest to żadna petarda, ale na pewno przygoda z „In Service of the Dead” nie jest jednorazową, i każdy maniak starego śmierć metalu chętnie odpali ten krążek więcej niż tylko raz.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz