Sentient Horror
“In Service of the Dead”
Redefining Darkness 2024
Sentient Horror to załoga z Jułesewej, która telepie
się po scenie już równo dekadę. Trzeba przyznać, że panowie są dość
systematyczni, bowiem w tym okresie dochrapali się już czterech pełnych
wydawnictw, z których ostatnie właśnie kręci się u mnie w komputerowym
odtwarzaczu. Są jednocześnie bardzo konsekwentni, bowiem ich muzyka w zasadzie
od zarania jest taką hybrydą wszystkiego co najlepsze w death metalu starej
szkoły, czyli tej z lat dziewięćdziesiątych. Jeśli mieliście okazję poznać
poprzednie nagrania Sentient Horror, to wiecie, że chłopaki zza wielkiej wody
bezsprzecznie kochają szwedzkie brzmienia. Według mnie te bardziej z gatunku
Grave niż Entombed, bowiem więcej w tych kompozycjach bezpośredniego ciężaru
niż punkowych rytmów i typowo sztokholmskiej melodii. Owszem, te drugie
elementy także się trafiają, jednak absolutnie nie dominują. Nie brak w
twórczości Sentient Horror także wpływów im rodzimych, zwłaszcza z okolic
Florydy. Zastanawia mnie jednak fakt, iż nikt dotychczas nie zauważył, że
chłopcy z New Jersey równie mocno czerpią ze spuścizny Carcass. No przecież
wystarczy nadstawić ucho choćby na riff rozpoczynający „Glory to the Rotten”,
motyw główny w „Feeding the Fear” czy kilka innych przewijających się na tej
płycie patentów. Toć to czysty „Heartwork”, i nawet brzmienie gitar to
sygnalizuje, bo absolutnie nie powiedziałbym, że jest w tym przypadku typowo
szwedzkie. Wcześniej wycieczki w kierunku Angoli także się zdarzały, ale jako
że mamy na warsztacie „In Service of the Dead”, to już nie będziemy się zajmować przeszłością. Bo co
by nie gadać, to faktem bezsprzecznym są dwie rzeczy. Po pierwsze – w muzyce
Sentient Horror nie znajdziecie za chuj innowacji. Tutaj wszystko jest takim
zlepkiem starych pomysłów, znanych i lubianych. Niektóre z nich są bardziej,
inne mniej dosłowne, ale zespoły, które stanowiły inspiracje do stworzenia tego
zespołu można by wymieniać w nieskończoność i w każdym numerze wskazywać
dokładnie, od kogo dany riff pochodzi. I rzecz druga, chyba ważniejsza – słucha
się tego naprawdę dobrze. Bo nawet wspomniane „kopiowanie” ma w sobie tego
kopa, ten groove i feeling lat minionych, przy którym człowiekowi micha się
cieszy. Pewnie, że nie jest to żadna petarda, ale na pewno przygoda z „In
Service of the Dead” nie jest jednorazową, i każdy maniak starego śmierć metalu
chętnie odpali ten krążek więcej niż tylko raz.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz