Griiim
"Pope
Art"
Purity
Through Fire 2019
Odkąd
sięgam pamięcią nie trafiłem na żadne wydawnictwo Purity Through
Fire, które wybijałoby się jakoś specjalnie ponad przeciętność.
Dlatego też materiały promocyjne docierające do mnie z tego labelu
traktuję nieco po macoszemu. Gdyby nie intrygująca okładka,
zapewne Griiim trafiłby na długą listę w poczekalni, albo po
prostu został zignorowany. Choćby ze względu na idiotyczną nazwę.
Bo czemu tylko trzy "i", czemu nie z rozmachem –
Griiiiiiiiim? Szyderczy uśmieszek jednak dość szybko zniknął z
mojego parszywego ryła w chwili, gdy włączyłem sobie "Pope
Art". Okazuje się, że wbrew głównemu nurtowi płynącemu z
PTF, Griiim wcale nie jest taki banalny i oczywisty. Wręcz, kurwa,
przeciwnie! Jest cholernie inny niż wszystko inne (jak mawiał klasyk), nietuzinkowy i
absolutnie niebanalny. To, co w swoim solowym projekcie prezentuje
tutaj Maxime Taccardi to prawdziwy teatr grozy, groteski i odmiennych
stanów umysłu. Wytwórnia reklamuje ten album jako "Dark Trip"
i jestem w stanie stwierdzić, iż ciężko byłoby mi wymyślić prostsze i jednocześnie bardziej odzwierciedlające tą muzykę
określenie. Zacznijmy od tego, iż owa "podróż" trwa
niemal osiemdziesiąt minut. Jest to jednocześnie album, którego
należy bezwzględnie słuchać od początku do końca. Już te dwa
fakty mogą dla wielu ustawić przesłuchanie "Pope Art" w rankingu zadań z kategorii "a wykonalne". Jeśli jednak pozwolimy
sobie na wyłączenie się ze świata realnego i zanurzenie w
twórczości Francuza, może się okazać, że faktycznie istnieje
jakaś druga strona. Czego? Naszej świadomości? Cholera wie! Na
pewno nie jest to muzyka, którą strawi każdy. Poza bardzo
oszczędnymi, prymitywnymi i surowymi black metalowymi gitarami,
będącymi jednak zaledwie dodatkiem i tłem, mamy tutaj prawdziwy
kalejdoskop niemetalowych wpływów i elementów. Podstawą "Pope
Art" są całkowicie odhumanizowane, industrialno trip-hopowe
beaty stanowiące główny składnik hipnotyzującej mikstury. Atmosferę horroru pogłębiają sample cholera wie, czy produkcji
własnej, czy z jakichś maksymalnie porąbanych filmów, pojawiające
się tutaj w naprawdę sporej ilości. Pod tym względem debiut
Griiim kojarzy mi się lekko z kultowym G.G.F.H. aczkolwiek nieco
"zmetalizowanym". Żeby daleko nie szukać, końcówka
"Sizofrenija" przywołuje w pamięci "Welcome To the
Process" wspomnianych psychopatów, a to jedynie pierwszy
przykład z brzegu. Równie mocno co sama muzyka popierdolone są
także wokale. Mamy tu deklamacje, szepty, opętane krzyki i wrzaski
a wszystko to tak zaaranżowane, że włosy faktycznie stają dęba
na głowie. Ten krążek pełen jest niespodzianek, zagadek i
mrocznych zakamarków. Jest niczym narkotyk. Jeśli pozwolicie mu
popłynąć w waszych żyłach, staniecie się jego niewolnikami. Dla
mnie jest to jeden z ciekawszych debiutów tego roku, choć zdaję
sobie sprawę, iż "Pope Art" to album z gatunku "kochasz
lub nienawidzisz". Nie ma nic pośredniego. Ja zażywam, nie
wiem jak wy.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz