wtorek, 26 listopada 2019

Recenzja Griiim "Pope Art"


Griiim
"Pope Art"
Purity Through Fire 2019

Odkąd sięgam pamięcią nie trafiłem na żadne wydawnictwo Purity Through Fire, które wybijałoby się jakoś specjalnie ponad przeciętność. Dlatego też materiały promocyjne docierające do mnie z tego labelu traktuję nieco po macoszemu. Gdyby nie intrygująca okładka, zapewne Griiim trafiłby na długą listę w poczekalni, albo po prostu został zignorowany. Choćby ze względu na idiotyczną nazwę. Bo czemu tylko trzy "i", czemu nie z rozmachem – Griiiiiiiiim? Szyderczy uśmieszek jednak dość szybko zniknął z mojego parszywego ryła w chwili, gdy włączyłem sobie "Pope Art". Okazuje się, że wbrew głównemu nurtowi płynącemu z PTF, Griiim wcale nie jest taki banalny i oczywisty. Wręcz, kurwa, przeciwnie! Jest cholernie inny niż wszystko inne (jak mawiał klasyk), nietuzinkowy i absolutnie niebanalny. To, co w swoim solowym projekcie prezentuje tutaj Maxime Taccardi to prawdziwy teatr grozy, groteski i odmiennych stanów umysłu. Wytwórnia reklamuje ten album jako "Dark Trip" i jestem w stanie stwierdzić, iż ciężko byłoby mi wymyślić prostsze i jednocześnie bardziej odzwierciedlające tą muzykę określenie. Zacznijmy od tego, iż owa "podróż" trwa niemal osiemdziesiąt minut. Jest to jednocześnie album, którego należy bezwzględnie słuchać od początku do końca. Już te dwa fakty mogą dla wielu ustawić przesłuchanie "Pope Art" w rankingu zadań z kategorii "a wykonalne". Jeśli jednak pozwolimy sobie na wyłączenie się ze świata realnego i zanurzenie w twórczości Francuza, może się okazać, że faktycznie istnieje jakaś druga strona. Czego? Naszej świadomości? Cholera wie! Na pewno nie jest to muzyka, którą strawi każdy. Poza bardzo oszczędnymi, prymitywnymi i surowymi black metalowymi gitarami, będącymi jednak zaledwie dodatkiem i tłem, mamy tutaj prawdziwy kalejdoskop niemetalowych wpływów i elementów. Podstawą "Pope Art" są całkowicie odhumanizowane, industrialno trip-hopowe beaty stanowiące główny składnik hipnotyzującej mikstury. Atmosferę horroru pogłębiają sample  cholera wie, czy produkcji własnej, czy z jakichś maksymalnie porąbanych filmów, pojawiające się tutaj w naprawdę sporej ilości. Pod tym względem debiut Griiim kojarzy mi się lekko z kultowym G.G.F.H. aczkolwiek nieco "zmetalizowanym". Żeby daleko nie szukać, końcówka "Sizofrenija" przywołuje w pamięci "Welcome To the Process" wspomnianych psychopatów, a to jedynie pierwszy przykład z brzegu. Równie mocno co sama muzyka popierdolone są także wokale. Mamy tu deklamacje, szepty, opętane krzyki i wrzaski a wszystko to tak zaaranżowane, że włosy faktycznie stają dęba na głowie. Ten krążek pełen jest niespodzianek, zagadek i mrocznych zakamarków. Jest niczym narkotyk. Jeśli pozwolicie mu popłynąć w waszych żyłach, staniecie się jego niewolnikami. Dla mnie jest to jeden z ciekawszych debiutów tego roku, choć zdaję sobie sprawę, iż "Pope Art" to album z gatunku "kochasz lub nienawidzisz". Nie ma nic pośredniego. Ja zażywam, nie wiem jak wy.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz