Teitanblood
"The Baneful Choir"
NoEvDia 2019
Jeśli zespół nagrywa taką płytę
jak "Death" a następnie po pięciu latach milczenia, znienacka ogłasza
nadejście kolejnego giganta, to wierzę, iż niejednemu zjadaczowi gruzu z wrażenia
natychmiast puszcza gumka w majtkach, tudzież żyłka w dupie. Nie sposób bowiem
nie zadać sobie w tym momencie pytania "Czy dadzą radę nagrać coś jeszcze
lepszego?". Na szczęście Hiszpanie, wiedząc zapewne, iż poprzednim
krążkiem doszli niejako do ściany, nie zaczęli ścigać się sami ze sobą i
nagrali album nieco inny. Przede wszystkim "The Baneful Choir" to
materiał przystępniejszy i prostszy niż
poplątany do granic możliwości "Death". Nie mamy tutaj takiego nawału
riffów oraz gęstej jak smoła atmosfery. Tym razem Teitanblood postawili na
bezpośredniość i prostotę. Nie oznacza to oczywiście, że ich muzyka nagle
zbliżyła się do punka, wszystko rzecz jasna nadal zamyka się w ramach tworzonej
do tej pory przez zespół muzyki. Po krótkim preludium, stanowiącym poniekąd
intro do intra, następuje walcowaty "Black Vertebrae", ugniatający
pole przed bitwą właściwą, choć już w tym momencie czuć w powietrzu nadchodzącą
burzę. "Leprous Fire" to już istny black/death metalowy huragan
roznoszący wszystko co napotka na swojej drodze w pizdu. Teitanblood atakują z
pełną mocą i nie pozostawiają nikomu złudzeń, że w chwili obecnej są liderami w
swojej własnej lidze. Na "The Baneful Choir" znajdziemy wszystko, co
potrzebne jest by całkowicie zdewastować ludzką psychikę. Poza bombardującymi
perkusyjnymi kanonadami mamy chwilowe, ciężkie jak ołów zwolnienia, świdrujące
w tle opętane solówki, potęgujące atmosferę napięcia interludia a nawet patenty
nawiązujące do bardziej klasycznego, thrashowego grania, choćby w "Ungodly
Others". Mimo wspomnianej wcześniej prostoty, nie jest to bynajmniej
album, który zapamiętamy i zanucimy przy goleniu po trzech czy nawet sześciu
odsłuchach. Aby przeżuć rzucane nam pod nos zalatujące zgnilizną ścierwo należy
dać mu czas, by proces rozkładu nabrał tempa. Tego typu albumy kocha się albo
nienawidzi. Niecierpliwym odradzam sięganie po nowe dziecko Teitanblood, gdyż
stracą jedynie cenny czas. Ja poświęciłem go sporo i absolutnie nie żałuję, gdyż
dopiero teraz ten materiał przemawia do mnie z siłą tytana. Jednocześnie cieszę
się, że Hiszpanie nagrywając teoretycznie coś innego nadal pozostali tak
charakterystyczni i niepowtarzalni. Poziom szaleństwa i wściekłości jest tu
bowiem nadal podkręcony do maksimum skali. Wiem, że wszyscy i tak będą
porównywać tą płytę do poprzedniczki, sam to poniekąd zrobiłem. Nie jestem
jednak w stanie postawić werdyktu, który z dwóch wspomnianych albumów jest
lepszy. Oba są wyśmienite i oba potrafią niszczyć z taką samą mocą. Teitanblood
wciąż jest wielki i nic nie wskazuje, by to się miało w najbliższej przyszłości
zmienić
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz