czwartek, 14 listopada 2019

Recenzja Neolith "I Am the Way"


Neolith
"I Am the Way"
Mythrone Promotion 2019

Jak często się zdarza, że zespół nagrywa swój najlepszy album po dwudziestu pięciu latach działalności? No, powiedziałbym, że raczej rzadziej niż częściej. Neolith funkcjonuje na scenie już nieco dłużej, ale w moim osobistym rankingu był to zawsze typowo średni zespół, co to powyżej chuja nigdy nie podskoczył. Dlaczego więc miałoby się to zmienić akurat teraz, gdy zespół wydaje kolejną, piątą już płytę? Teoretycznie nie powinno. A jednak! "I Am the Way" to materiał, na którym chłopaki w końcu spięli poślady i nagrali coś, czemu mogę przyklasnąć. Album rozpoczyna się dość zachowawczo. "The Abu Hymn" to utwór początkowo utrzymany w średnim tempie, będący niejako wprowadzeniem do niezłej rozpierduchy, która to rozkręca się mniej więcej w jego połowie i trwa nieprzerwanie praktycznie do końca krążka. Neolity porzucili w pizdu ozdobniki klawiszowe, doomowe pitolenia i zajęli się tym, co osobiście lubię najbardziej. Czyli prostym wpierdolem. Bez zabawy w niepotrzebne popisy techniczne, bez ponownego wymyślania prochu. Te osiem kawałków to bardzo zgrabna mikstura death i black metalu mająca deptać po jajcach i napierdalać po ryju bez ostrzeżenia. Można tutaj oczywiście doszukiwać się podobieństw do wczesnego Vader, Morbid Angel z okresu "G" czy najlepszych dokonań rodzimego Hate (tak, właśnie Hate a nie bezpośrednio Deicide) jednak czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Najważniejsze, że ten album przypomina mi jak żywo lata dziewięćdziesiąte polskiego death metalu. Jedyna różnica to bardziej nowoczesne, wyczyszczone brzmienie, choć i tutaj czuć raczej smród analogu niż zapach triggerów. Perkusja mieli głównie niemiłosiernie szybko szatkując zwoje mózgowe na szwedzką sałatkę a uderzające raz za razem gitarowe riffy, dość melodyjne a zarazem brutalne, zapadają w pamięć i są niczym rak – bez interwencji lekarza się nie obędzie. Nie są to jednak melodie chwytliwe, aby zainfekowały należy dać im chwilę. Bardzo silną stroną tego krążka jest jego wyjątkowo równy poziom. Doprawdy nie sposób wyróżnić któregokolwiek utworu, każdy jest tak samo dobry. Nawet odstający początkowo, nieco wolniejszy "Hear Ye, Hear Ye!" ostatecznie do mnie przemówił. Czy słuchamy typowego śmiercionośnego ""In the Name of Umamu" czy też opartego na skandynawskim, fiordowym patencie "Let the Heavens Rejoice", banan nie znika z ryja. Panowie raczą nas raz na jakiś czas przemyślaną, niebanalną solóweczką, udowadniając, że żółtodziobami to oni nie są. I może, iż mimo wszystko nie jest to jakiś Mount Everest na światową skalę, ino nasze polskie Tatry, to Neolith przy pomocy "I Am the Way" awansuje właśnie do ekstraklasy przynajmniej krajowego łupania. Autentycznie podoba mi się ten materiał i zapewne będzie to pierwszy cedek zespołu który chętnie nabędę. Udał Wam się chłopaki ten materiał jak Gagarinowi lot w kosmos. Bardzo dobry matex!
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz