Neolith
"I
Am the Way"
Mythrone
Promotion 2019
Jak
często się zdarza, że zespół nagrywa swój najlepszy album po
dwudziestu pięciu latach działalności? No, powiedziałbym, że
raczej rzadziej niż częściej. Neolith funkcjonuje na scenie już
nieco dłużej, ale w moim osobistym rankingu był to zawsze typowo
średni zespół, co to powyżej chuja nigdy nie podskoczył. Dlaczego
więc miałoby się to zmienić akurat teraz, gdy zespół wydaje
kolejną, piątą już płytę? Teoretycznie nie powinno. A jednak!
"I Am the Way" to materiał, na którym chłopaki w końcu
spięli poślady i nagrali coś, czemu mogę przyklasnąć. Album
rozpoczyna się dość zachowawczo. "The Abu Hymn" to utwór początkowo utrzymany w średnim tempie, będący niejako
wprowadzeniem do niezłej rozpierduchy, która to rozkręca się
mniej więcej w jego połowie i trwa nieprzerwanie praktycznie do
końca krążka. Neolity porzucili w pizdu ozdobniki klawiszowe,
doomowe pitolenia i zajęli się tym, co osobiście lubię
najbardziej. Czyli prostym wpierdolem. Bez zabawy w niepotrzebne
popisy techniczne, bez ponownego wymyślania prochu. Te osiem
kawałków to bardzo zgrabna mikstura death i black metalu mająca
deptać po jajcach i napierdalać po ryju bez ostrzeżenia. Można
tutaj oczywiście doszukiwać się podobieństw do wczesnego Vader,
Morbid Angel z okresu "G" czy najlepszych dokonań
rodzimego Hate (tak, właśnie Hate a nie bezpośrednio Deicide)
jednak czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Najważniejsze, że ten
album przypomina mi jak żywo lata dziewięćdziesiąte polskiego
death metalu. Jedyna różnica to bardziej nowoczesne, wyczyszczone
brzmienie, choć i tutaj czuć raczej smród analogu niż zapach
triggerów. Perkusja mieli głównie niemiłosiernie szybko szatkując
zwoje mózgowe na szwedzką sałatkę a uderzające raz za razem
gitarowe riffy, dość melodyjne a zarazem brutalne, zapadają w
pamięć i są niczym rak – bez interwencji lekarza się nie
obędzie. Nie są to jednak melodie chwytliwe, aby zainfekowały
należy dać im chwilę. Bardzo silną stroną tego krążka jest
jego wyjątkowo równy poziom. Doprawdy nie sposób wyróżnić
któregokolwiek utworu, każdy jest tak samo dobry. Nawet odstający
początkowo, nieco wolniejszy "Hear Ye, Hear Ye!"
ostatecznie do mnie przemówił. Czy słuchamy typowego
śmiercionośnego ""In the Name of Umamu" czy też
opartego na skandynawskim, fiordowym patencie "Let the Heavens
Rejoice", banan nie znika z ryja. Panowie raczą nas raz na
jakiś czas przemyślaną, niebanalną solóweczką, udowadniając,
że żółtodziobami to oni nie są. I może, iż mimo wszystko nie
jest to jakiś Mount Everest na światową skalę, ino nasze polskie
Tatry, to Neolith przy pomocy "I Am the Way" awansuje
właśnie do ekstraklasy przynajmniej krajowego łupania.
Autentycznie podoba mi się ten materiał i zapewne będzie to
pierwszy cedek zespołu który chętnie nabędę. Udał Wam się
chłopaki ten materiał jak Gagarinowi lot w kosmos. Bardzo dobry matex!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz