piątek, 17 lipca 2020

Recenzja Witchcraft / Aske - Dead Christ Prayer


Witchcraft / Aske
"Dead Christ Prayer"
Nuclear War Now! 2020

Od kilku dni słucham sobie dwóch nowiuśkich splitów z NWN! i oba sprawiają mi ogromną frajdę. O materiale Antichrist i Goatsmegma możecie przeczytać gdzieś obok, tutaj natomiast mamy kawałek wosku okupowany przez dwie fińskie, nieznane mi dotąd, choć działające już od jakiegoś czasu brygady. Strona A należy do Witchcraft, hordy, która doczekała się już sześciu demówek i kilku innych pomniejszych rzygów. Ich wkład w rzeczone wydawnictwo to wysryw z samego dna piekieł. Finowie częstują nas bardzo garażowym brzmieniem przypominającym bardziej materiał z próby niż profesjonalnej sesji nagraniowej. Mamy tu bezlitosny death/black metal, wściekle piłujące gitary i jednolicie rzygający wokal w towarzystwie nieco zdezelowanej, rozklekotanej perkusji. Witchcraft grają muzykę chamską i bezkompromisową. Tu się nie tańczy, tu się chwali imię Jego i napierdala w święte obrazy czym popadnie. Za każdym razem gdy słucham takiej bezlitosnej, wojennej napierdalawy zastanawiam się, czy o tej muzyce można jeszcze napisać coś nowego. Otóż nie! Bo ona z założenia opiera się czy wręcz kopiuje stare, sprawdzone wzorce i wypisywanie o niej wymuszonych bredni byłoby czystą obrazą. Śmierć, pożoga i nie ma zmartwychwstania! Pięć strzałów i do domu! Po krótkim przerywniku w postaci introsa do ataku rusza Aske. Szczerze mówiąc oczekiwałem kolejnego nuklearnego grzyba, lecz ku mojemu zaskoczeniu Aske zaatakowali mnie surowym black metalem, jak żywcem wyciągniętym z lat dziweięćdziesiątych. Nic dziwnego, gdyż okazuje się, że zespół datuje swoje początki w roku '91 i doczekał się grubo ponad dziesięciu pomniejszych wydawnictw. Ich kompozycje charakteryzują bzyczące gitary wyśpiewujące swoje minimalistyczne melodie w towarzystwie dudniących jednostajnie, niczym na "Transilvanian Hunger" garów i cykających talerzy a nieco cofnięty wokal sprawia, że na szybach naszego pokoju pojawia się szron. Melodie w wykonaniu Finów może i są banalne, lecz w tym cały ich urok, budzący sentyment i przypominający czasy, gdy srało się w gacie przy dźwiękach "Aske", ale tego Grishnackhowego. Zresztą sama nazwa zespołu nie wzięła się raczej znikąd, bo echa Burzum dość głęboko odbijają się w twórczości zespołu. No cóż, ten split to tylko dwadzieścia pięć minut, niby mała rzecz a cieszy. Zatem – słuchać i kupować, nie wybrzydzać, bo to dobra rzecz.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz