sobota, 4 lipca 2020

Recenzja TRISTWOOD „Blackcrowned Majesty”


TRISTWOOD
Blackcrowned Majesty”
Independent 2020

Nie spodziewałem się, że austriacki Tristwood swoją piątą, dużą płytą spuści mi taki wpierdol. Tymczasem po wysłuchaniu „Blackcrowned Majesty” musiało minąć trochę czasu, zanim pozbierałem swoje obolałe zwłoki z podłoża. Najnowszy album Austriaków to bowiem brutalny, bezkompromisowy, siarczysty Black/Death Metalowy rozpierdol, który w połączeniu z intensywną, równie bezpośrednią, jadowitą elektroniką i zimnymi, ziarnistymi, niepokojącymi, industrialnymi teksturami spuszcza słuchaczowi totalny łomot nie biorąc jeńców. Tempa są tu w przeważającej części doprawdy zabójcze, chropowaty, nieustępliwy, gęsty bas rozrywa na strzępy, a mechaniczne, przemysłowe, hipnotyzujące riffy bezlitośnie wwiercają się w beret i z mózgu robią spaghetti bolognese. Wokale są tu równie ekstremalne i brzmią, jakby dochodziły z samego dna piekieł. Raz brzmią, jak wrzaski potępionych, raz jak nawiedzone bluźnierstwa, a innym razem są niczym jęki torturowanych w najbardziej bolesny i perwersyjny ze sposobów. Nawet wolniejsze fragmenty utworów, które oczywiście także się tu pojawiają gniotą z taką siłą i natężeniem, że pękają kości. Można porównać te dźwięki do twórczości Anaal Nathrakh (bez czystych wokaliz), The Berzerker, gdzieniegdzie usłyszymy nawiązania do Aborym, czy The Amenta. Muzyka Austriaków ma także sporo punktów wspólnych z dźwiękami tworzonymi przez włoski Progenie Terrestre Pura. Oba zespoły potrafią umiejętnie tkać rozległe, zniewalające, przesycone mrokiem struktury z obezwładniającym klimatem wykorzystując do tego żrące riffy o bestialskiej sile i natężeniu. Produkcja albumu jest surowa, szorstka i nieoszlifowana, jednak niesamowicie zwarta, dzięki czemu te kompozycje niszczą wszystko, co napotkają na swej drodze i miażdżą słuchacza z gracją rozpędzonego do prędkości światła buldożera. Wszystko jest tu ze sobą doskonale zgrane i zsynchronizowane, dźwięki przenikają się, uzupełniają i doskonale asymilują tworząc jeden skompresowany, ekstremalnie brutalny, dźwiękowy monolit, który bestialsko atakuje zmysły. Świetny, przepiękny w swej bezkompromisowości, miażdżąc album. Godna polecenia porcja wspaniałej rozpierduchy.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz