DeathEpoch
"Abysmal
Invocation"
Putrid
Cult 2020
Na
to wydawnictwo czekałem z nieprzyzwoitą wręcz niecierpliwością a
próbki które docierały do mnie w ostatnim czasie tylko zaostrzyły
mój apetyt do granic wytrzymałości. Oto bowiem wuja Morgul, znany
wszem i wobec z nieco innej działalności niż muzykowanie,
postanowił po dwudziestu pięciu latach pogodzić się ponownie z
gitarą i zaprosił do współpracy jednego z najlepszych rzygających
wokalistów – Lorda K, który przy okazji także postanowił
odkurzyć swoje umiejętności i po dwudziestu latach pobębnić,
tudzież ponapierdalać w garnki. Po tym silnym postanowieniu poprawy
ci wątpliwej maści gentlemani zapowiedzieli nadejście Apokalipsy w
postaci DeathEpoch. No cóż, po takich słowach spodziewałem się
wojny totalnej, rzezi w postaci drugiego Blasphemy, Nekkrofukk czy
Goathrone. I kiedy w końcu odpaliłem "Abysmal Invocation"
to kopara mi z lekka opadła. Głównie dlatego, że chłopaki nie
wyrzygali kolejnego typowego war metalowego produktu brzmiącego jak
setki innych kapel, tylko zrobili wojnę po swojemu. Co poniekąd szokuje
od otwierającego krążek "Abysmal Invocation I" to
mnóstwo wszechobecnej elektroniki, ciemnej fali i industrialu. Nie
znaczy to, że nie znajdziemy tu typowego wpierdolu, ten jest obecny,
jak najbardziej. Takie utwory jak "Genocide IV" czy
"Genocide V" rozrzucają ścierwo słuchacza z precyzją
miny przeciwpiechotnej, po której piechotą się już raczej nie
chodzi. Rzecz w tym, że DeathEpoch przeplatają ciężkie, transowe
beaty świdrującymi solówkami, niczym wyjętymi z Revenge,
rytmicznymi akordami, licznikami Geigera, wojennymi odgłosami
rozjeżdżanych przez gąsienice czołgu czaszek, pociągu
wjeżdżającego do obozu śmierci i innymi okropieństwami. W jednym
fragmencie pojawiają się nawet skrzypce. Słyszalne są tu także
inspiracje późniejszym Beherit, MZ 412 czy Yen Pox. Całość
splata wymowny koncept płyty, którym jest... wojna, śmierć i
całkowita zagłada. Mimo tej różnorodności stylistycznej
słychać, że materiał ten powstał w sposób wyjątkowo szczery i
spontaniczny. Nikt tu nie nagrywał poszczególnych ścieżek
dziesięć razy, nikt nie kryje pomyłek, dzięki czemu album ten
zyskuje na autentyczności. Nie spotkałem się dotychczas z tak
śmiertelną miksturą. DeathEpoch potrafią rozgnieść
nas niczym przejeżdżający po plecach Tygrys ale także wrzucić do
komory gazowej, gdzie śmierć jest o wiele bardziej powolna, bolesna
i przerażająca. Aby było jeszcze ciekawiej zespół wspomogli
wokalnie tacy śpiewacy operowi jak Vincent Crowley, Kris z
Sinistrous Diabolous czy Mark of the Devil, przez co "Abysmal
Invacation" wokalnie jawi się tak samo różnorodnie jak
muzycznie. Na deser możemy delektować się coverami Sodom i
Acheron, nie tylko i wyłącznie odegranymi według pierwowzoru, lecz
zawierającymi szczyptę własnej, diabelskiej interpretacji.
Przyznam, że początkowo ten album mnie przeraził. Ilością
elektroniki i dziwnych urozmaiceń. Jednak po kilku odsłuchach byłem
totalnie kupiony. Morgul z Kaosem nagrali coś co wymyka się z
ogólnych ram kategoryzacji, coś niespotykanego. Trzeba być
kompletnym ignorantem, by obok tego albumu przejść obojętnie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz