środa, 2 grudnia 2020

Recenzja Luctum "Ashes of the Titans"

 

Luctum

"Ashes of the Titans"

Morbid Chapel Rec. 2020

Jakże obiecująco rozpoczyna się debiutancki album Luctum! Powiem szczerze, że otwierający numer cisnął mną bezlitośnie o podłogę i przeczołgał kilka razy od ściany do ściany. Wolny, z lekka transowy, otwierający "Neglect" riff po którym atakuje delikatny dysonans i norweski akord dość mocno kojarzący się ze Storm momentalnie mnie zniewolił. I kiedy już miałem nadzieję, że leżąc tak bezwładnie będę doświadczał kolejnych cielesnych i mentalnych upokorzeń, kolejne kompozycje Amerykanów stanowiły bardziej środek wybudzający ze śpiączki, niż ją potęgujący. Ale po kolei. Luctum to horda, która jakoś we wakacje sama siebie wydała w wersji cyfrowej, czytaj – udostępniła nagrania w sieci, oraz ciut później wypuściła kasetkę nakładem Witchhand Productions. Teraz nadszedł czas na wersję CD, co też załatwili sobie dzięki naszej rodzimej Morbid Chapel. Panowie grają blekk metl w wersji bardzo europejskiej, łączącej ze sobą elementy drugiej fali z bardziej nowoczesnymi rozwiązaniami. Dość mocno tu śmierdzi skandynawskim lasem, troszkę zajeżdża szkołą francuską i tworzy to razem naprawdę fajne połączenie. Obok fragmentów mocno zadziornych trafiają się bardziej stonowane, dające chwilę na złapanie oddechu. Bezpośrednich wpływów można tu wyłapać od chuja i jeszcze troszkę, od wspomnianego wcześniej Storm, przez wczesny Satyricon czy nawet Mysticum, choćby w "Fortress of Avarice". Dla odsapnięcia dostajemy także utwór klawiszowy w postaci "Kronos Devouring His Son", po czym możemy ponownie zacząć kroczyć po skrzypiącym pod stopami śniegu. I w zasadzie nie ma się do czego na tym krążku dojebać. Wszystko jest tu bardzo, ale to bardzo poprawne. Brzmienie się zgadza, jest czytelne, acz bardziej w staroszkolnym tego słowa znaczeniu niż nowoczesnym, wokal grzmi agresywnie, kompozycje są urozmaicone i absolutnie nie nużą... Rzecz w tym, że po trzech – czterech odsłuchach zaczynam się zastanawiać, czy będę miał kiedyś czas wrócić do tego materiału. No, ja jak ja, ale taki przeciętny Kowalski, który nie dostaje w miesiącu sto tysięcy promówek do sprawdzenia. No i myślę, że gdyby doba miała więcej niż dwadzieścia cztery godziny a miesiąc ponad trzydzieści jeden dni i przede wszystkim gdyby album ten zawierał więcej takich ciosów jak utwór otwierający, to odpaliłbym "Ashes of the Titans" jeszcze niejednokrotnie. Bo to jest dobry album. Tylko, że dla niektórych "dobry" może oznaczać "aż", a dla innych "tylko".

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz