piątek, 2 sierpnia 2024

Recenzja LITOSTH „Cesariana”

 

LITOSTH

„Cesariana”

Personal Records 2024

 


Litosth to Brazylijski hord, którym od samego początku, czyli od roku 2016 niepodzielnie włada multiinstrumentalista Maicon Ristow. Od czasu do czasu wspomaga go Wendel Siota, który to tu, to tam szarpnie cztery struny, choć najczęściej przypada mu rola pisania tekstów. Tak też jest na tegorocznym, trzecim w kolejności, pełnym albumie zespołu, nad którym teraz właśnie zamierzam się nieco pochylić. Wendel zajął się warstwą liryczną, natomiast strona instrumentalna pozostała w gestii Maicona. W teksty wgryzać się nie mam zamiaru (ufam, że są na odpowiednim poziomie), natomiast jeżeli chodzi o muzykę, to „Cesariana” zawiera prawie 49 minut klimatycznego, melodyjnego Black Metalu delikatnie pociągniętego glazurą Metalu Śmierci. Jeżeli pomyśleliście teraz o zespołach pokroju Uada, Thulcandra, Unanimated,  Sacramentum, Arcturus, Dissection, Dark Tranqullity, czy Rotting Christ z czasów „A Dead Poem” to dobrze pomyśleliście. Słychać bowiem, iż grupy te odcisnęły na dźwiękach tworzonych przez Litosth dosyć wyraźne piętno. Nic w tym jednak złego, gdyż inspiracje te wzbogacono ciekawymi, dysonansowymi zagrywkami, atmosferycznymi harmoniami wioseł, symfonicznymi ozdobnikami, mglistymi Post-Black Metalowymi niuansami, jak i eklektycznymi, nasączonymi ciemnością strukturami, które wywołują skojarzenia z aurą, jaka unosiła się nad sporą częścią utworów Depeche Mode, czy Tears for Fears. Trzeci pełniak Brazylijczyków to płyta niewątpliwie ciekawa i pełna mroku, jednak jak to często bywa w przypadku Melodic Black Metalu, pewna część tego materiału jest zbyt bezpieczna, żeby nie powiedzieć, że zachowawcza. Pozostałe segmenty tej produkcji ukazują jednak niemałą wartość rzeczonej płytki, wykorzystując hipnotyczne, zapętlające się riffy, subtelne, rytmiczne zwroty akcji, Post-Rockowe akcenty, czy bogate, kunsztowne rozwiązania aranżacyjne. Bardzo fachowo skonstruowany to album, a mocna, soczysta, organiczna produkcja sprawia, że słucha się go doskonale i trudno się od niego oderwać. Ja sam, łapię się na tym, że chętnie po raz kolejny zagłębiłbym się w zawartość „Cesariany”, choć krążek ten spędził już kilka ładnych godzin w mym odtwarzaczu, a to nie zdarza się u mnie zbyt często, jeżeli chodzi o melodyjną frakcję czarciego grania. I właśnie to powyższe zdanie niech będzie najlepszą rekomendacją dla tej produkcji. Płytka warta sprawdzenia.

 

Hatzamoth  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz