wtorek, 13 sierpnia 2024

Recenzja LAST LIGHTNING „Til Natten Er Omme”

 

LAST LIGHTNING

„Til Natten Er Omme”

Independent 2024

 


Niemal równo rok temu starałem się przybliżyć Wam sylwetkę norweskiej hordy Last Lightning, pisząc kilka słów o ich drugim, pełnym albumie zatytułowanym „The Unholy Ritual”. Naprawdę dobra była to płytka, czego wyraz dałem wówczas w tekście jej dotyczącym. Dwanaście miechów minęło niczym jeden dzień (no, prawie) i oto w mej skrzynce wylądował trzeci w dorobku zespołu album długogrający, którego chrzest (czytaj premierę) wyznaczono na 23 dzień sierpnia Roku Bestii 2024. „Til Natten Er Omme”, bo o nim tu mowa zawiera 41 minut muzy, którą każdy bez wyjątku fan skandynawskiej szkoły diabelskich dźwięków łyknie niczym zimną wodę ognistą, po czym bez zakąski otrze wierzchem dłoni usta i poprosi o więcej. To, co bowiem napotkamy na tej płycie, to rasowy Black Metal umocowany bardzo mocno w II fali gatunku rodem oczywiście z Norwegii, który posiada jednak zarazem swój charakterystyczny, indywidualny szlif, dzięki któremu każdy z zawartych tu 10 wałków nie jest li tylko odgrzewanym na starym, zjełczałym tłuszczu,  chujowo i niedbale rozbitym kotletem. Muzyka, jaka znalazła się na „TilNattens…” ma do zaoferowania (nawet dla średnio wnikliwego słuchacza) znacznie więcej ponad to, co klasyczne i sprawdzone na polu walki. Praktycznie każdy z muzyków robi na tym albumie wyśmienitą robotę. Beczki bez dwóch zdań niszczą, niezależnie od tego, czy sieją siarczysty rozpierdol z wykorzystaniem okrutnie gniotących central, czy też rzeźbią bardziej klimatyczne, lżejsze i zarazem bardziej skomplikowane technicznie partie, w których często dochodzą do głosu wyśmienicie wykorzystane blachy. Bas szyje również wybornie. Jego partie rwą na strzępy, ale dzierżący go muzyk potrafi także konkretnie nim zakręcić i narysować na tej produkcji zdecydowanie bardziej techniczne wzory. Nad pracą wioseł można by się natomiast rozpisywać bardzo długo. Prócz surowych, zimnych, jadowitych riffów panowie gitarzyści stosują bowiem sporo różnych technik ataku na struny. Znajdziemy tu więc niemało akcentów charakterystycznych dla klasycznego Heavy Metalu, są nawiązania do Metalu Progresywnego, a chwilami przelatują z prędkościąF-16 struktury niemal żywcem wyjęte z najlepszych tradycji zadziornego Speed Metalu. Wokalista się oczywiście nie oszczędza i także niesamowicie zdziera swą gardziel, a co najważniejsze potrafi dostosować barwę, jak i intensywność swych demonicznych wokaliz do tego, co dzieje się w warstwie instrumentalnej (co świadczy o jego bardzo dobrym warsztacie). Jakby jednak nie analizować muzyki Last Lightning, i jakby się nad nią nie spuszczać, to największą wg mnie silą „Dopóki nie Skończy się Noc” (mam nadzieję, że to poprawne tłumaczenie), są zdecydowanie ponure, wijące się tu niczym węże melodie, oraz jej gęsty, mizantropijny, mroczny feeling, który się nad nią unosi, i który wręcz można by kroić nożem. Mówiąc więc wprost, Norwegowie mający w składzie naszą krew nagrali doskonały album, który mam nadzieję, zapewni należne im, wysokie miejsce na zatłoczonej obecnie w chuj Black Metalowej scenie made in Norway. Tak więc moi mili słuchajcie tej płyty namiętnie i z uwagą, gdyż pełna ona jest smaczków i ornamentów, które czekają tylko, aby je odkryć.  Warto sprawdzić.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz