„Til Natten Er Omme”
Independent
2024
Niemal
równo rok temu starałem się przybliżyć Wam sylwetkę norweskiej hordy Last Lightning,
pisząc kilka słów o ich drugim, pełnym albumie zatytułowanym „The Unholy Ritual”.
Naprawdę dobra była to płytka, czego wyraz dałem wówczas w tekście jej
dotyczącym. Dwanaście miechów minęło niczym jeden dzień (no, prawie) i oto w
mej skrzynce wylądował trzeci w dorobku zespołu album długogrający, którego
chrzest (czytaj premierę) wyznaczono na 23 dzień sierpnia Roku Bestii 2024.
„Til Natten Er Omme”, bo o nim tu mowa zawiera 41 minut muzy, którą każdy bez
wyjątku fan skandynawskiej szkoły diabelskich dźwięków łyknie niczym zimną wodę
ognistą, po czym bez zakąski otrze wierzchem dłoni usta i poprosi o więcej. To,
co bowiem napotkamy na tej płycie, to rasowy Black Metal umocowany bardzo mocno
w II fali gatunku rodem oczywiście z Norwegii, który posiada jednak zarazem
swój charakterystyczny, indywidualny szlif, dzięki któremu każdy z zawartych tu
10 wałków nie jest li tylko odgrzewanym na starym, zjełczałym tłuszczu, chujowo i niedbale rozbitym kotletem. Muzyka,
jaka znalazła się na „TilNattens…” ma do zaoferowania (nawet dla średnio
wnikliwego słuchacza) znacznie więcej ponad to, co klasyczne i sprawdzone na
polu walki. Praktycznie każdy z muzyków robi na tym albumie wyśmienitą robotę.
Beczki bez dwóch zdań niszczą, niezależnie od tego, czy sieją siarczysty
rozpierdol z wykorzystaniem okrutnie gniotących central, czy też rzeźbią
bardziej klimatyczne, lżejsze i zarazem bardziej skomplikowane technicznie
partie, w których często dochodzą do głosu wyśmienicie wykorzystane blachy. Bas
szyje również wybornie. Jego partie rwą na strzępy, ale dzierżący go muzyk
potrafi także konkretnie nim zakręcić i narysować na tej produkcji zdecydowanie
bardziej techniczne wzory. Nad pracą wioseł można by się natomiast rozpisywać
bardzo długo. Prócz surowych, zimnych, jadowitych riffów panowie gitarzyści
stosują bowiem sporo różnych technik ataku na struny. Znajdziemy tu więc
niemało akcentów charakterystycznych dla klasycznego Heavy Metalu, są
nawiązania do Metalu Progresywnego, a chwilami przelatują z prędkościąF-16
struktury niemal żywcem wyjęte z najlepszych tradycji zadziornego Speed Metalu.
Wokalista się oczywiście nie oszczędza i także niesamowicie zdziera swą
gardziel, a co najważniejsze potrafi dostosować barwę, jak i intensywność swych
demonicznych wokaliz do tego, co dzieje się w warstwie instrumentalnej (co
świadczy o jego bardzo dobrym warsztacie). Jakby jednak nie analizować muzyki
Last Lightning, i jakby się nad nią nie spuszczać, to największą wg mnie silą „Dopóki
nie Skończy się Noc” (mam nadzieję, że to poprawne tłumaczenie), są
zdecydowanie ponure, wijące się tu niczym węże melodie, oraz jej gęsty,
mizantropijny, mroczny feeling, który się nad nią unosi, i który wręcz można by
kroić nożem. Mówiąc więc wprost, Norwegowie mający w składzie naszą krew
nagrali doskonały album, który mam nadzieję, zapewni należne im, wysokie
miejsce na zatłoczonej obecnie w chuj Black Metalowej scenie made in Norway.
Tak więc moi mili słuchajcie tej płyty namiętnie i z uwagą, gdyż pełna ona jest
smaczków i ornamentów, które czekają tylko, aby je odkryć. Warto sprawdzić.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz