Totengott
„Beyond the Veil”
Hammerheart Rec. 2024
Z Totengott spotykałem się po raz pierwszy właśnie
przy okazji ich najnowszego, trzeciego już albumu. I kiedy tak sobie słuchałem
„Beyond the Veil” znalazłem w sieci informację, iż Hiszpanie zaczynali jako
cover band Celtic Frost, po czym zaczęli tworzyć muzykę własną. No i wszystko
się tu zgadza, zwłaszcza w myśl starego przysłowia, iż niedaleko pada jabłko od
jabłoni. Z tym, że rozwinąłbym inspiracje przyświecające muzykom do Toma G
Warriora jako tako, a nie tylko wspomnianego Celtic Frost. Co mam na myśli? Ano
to, że poza oczywistymi melodiami i stylem riffowania z czasów „To Mega
Therion” czy nawet „Into the Pandemonium”, często podbitych punkowym d-beatem
(co zresztą zajebiście w tym przypadku wychodzi), chłopaki uważnie śledzili
także dalszą karierę rzeczonego Toma. W ich numerach pojawiają się bowiem
ciężkie doomowe harmonie bardzo charakterystyczne dla Triptykon. Także w Triptykonowym
stylu budowana jest tutaj ciemność spowijająca te nagrania. No weźmy na
przykład wstęp do „The Architect”. Gdyby ktoś chciał mnie wkręcić, to spokojnie
łyknąłbym, że to fragment z nowej płyty Szwajcarów. Tym bardziej, że usłyszymy
w nim także nieco mantryczne wokalne chórki, jak żywcem wyjęte z „Monotheist”.
Podobnie rzecz się ma z żeńskimi wokalami, zwiewnymi, kuszącymi a jednocześnie
zwodniczymi. Na nich oparty
jest cały „Beyond the Veil Part I: Mirrors of Doom”. I
jest to swoisty przerywnik w plecionce, bowiem, trochę mi się śmiać chce pod
nosem, Totengott jadą na zmianę numerami bardziej pod Celtic i Triptykon. No
ale żeby nie było, oddać im trzeba, że lekcje pobierali bardzo uczciwie.
Zwłaszcza, że potrafili skonstruować niezłego kolosa, a mam na myśli
trzynastominutowy kawałek na zakończenie, będącego w zasadzie podsumowaniem
płyty. Płyty, która tak de facto nadal jest jednym wielkim tributem dla
wielokrotnie już wspominanego muzyka i jego spuścizny. Powiem tak… Mi się tego
naprawdę dobrze słucha, nawet za którymś tam razem, choć brakuje mi w tym
wszystkim nieco więcej inwencji własnej. Z drugiej strony niespecjalnie mi to
przeszkadza, bo summa summarum chodzi o jakość muzyki a nie jej oryginalność,
co nie? Dlatego też, jeśli jesteście szalikowcami Fishera, i chcielibyście
posłuchać kogoś, kto go nieźle udaje, to sięgajcie po Totengott bez wahania, bo
gwarantuje, że wam się spodoba. Mi weszło gładko, choć pewnie na dłużej z tymi
nagraniami nie zabawię.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz