środa, 14 sierpnia 2024

Recenzja Totengott „Beyond the Veil”

 

Totengott

„Beyond the Veil”

Hammerheart Rec. 2024

Z Totengott spotykałem się po raz pierwszy właśnie przy okazji ich najnowszego, trzeciego już albumu. I kiedy tak sobie słuchałem „Beyond the Veil” znalazłem w sieci informację, iż Hiszpanie zaczynali jako cover band Celtic Frost, po czym zaczęli tworzyć muzykę własną. No i wszystko się tu zgadza, zwłaszcza w myśl starego przysłowia, iż niedaleko pada jabłko od jabłoni. Z tym, że rozwinąłbym inspiracje przyświecające muzykom do Toma G Warriora jako tako, a nie tylko wspomnianego Celtic Frost. Co mam na myśli? Ano to, że poza oczywistymi melodiami i stylem riffowania z czasów „To Mega Therion” czy nawet „Into the Pandemonium”, często podbitych punkowym d-beatem (co zresztą zajebiście w tym przypadku wychodzi), chłopaki uważnie śledzili także dalszą karierę rzeczonego Toma. W ich numerach pojawiają się bowiem ciężkie doomowe harmonie bardzo charakterystyczne dla Triptykon. Także w Triptykonowym stylu budowana jest tutaj ciemność spowijająca te nagrania. No weźmy na przykład wstęp do „The Architect”. Gdyby ktoś chciał mnie wkręcić, to spokojnie łyknąłbym, że to fragment z nowej płyty Szwajcarów. Tym bardziej, że usłyszymy w nim także nieco mantryczne wokalne chórki, jak żywcem wyjęte z „Monotheist”. Podobnie rzecz się ma z żeńskimi wokalami, zwiewnymi, kuszącymi a jednocześnie zwodniczymi. Na nich oparty jest cały „Beyond the Veil Part I: Mirrors of Doom”. I jest to swoisty przerywnik w plecionce, bowiem, trochę mi się śmiać chce pod nosem, Totengott jadą na zmianę numerami bardziej pod Celtic i Triptykon. No ale żeby nie było, oddać im trzeba, że lekcje pobierali bardzo uczciwie. Zwłaszcza, że potrafili skonstruować niezłego kolosa, a mam na myśli trzynastominutowy kawałek na zakończenie, będącego w zasadzie podsumowaniem płyty. Płyty, która tak de facto nadal jest jednym wielkim tributem dla wielokrotnie już wspominanego muzyka i jego spuścizny. Powiem tak… Mi się tego naprawdę dobrze słucha, nawet za którymś tam razem, choć brakuje mi w tym wszystkim nieco więcej inwencji własnej. Z drugiej strony niespecjalnie mi to przeszkadza, bo summa summarum chodzi o jakość muzyki a nie jej oryginalność, co nie? Dlatego też, jeśli jesteście szalikowcami Fishera, i chcielibyście posłuchać kogoś, kto go nieźle udaje, to sięgajcie po Totengott bez wahania, bo gwarantuje, że wam się spodoba. Mi weszło gładko, choć pewnie na dłużej z tymi nagraniami nie zabawię.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz