Horrendum
Vermis
„Cvlt
of Malignant Entities”
Iron,
Blood and Death Corporation 2024 (Re-Issue)
Do
Argentyny zaglądamy nieczęsto. No, ale bądźmy szczerzy, zbyt wiele ciekawego
tam się nie dzieje. Co nie oznacza, że nie dzieje się nic, prawda Krzysiu?
Dzieje się choćby Horrendum Vermis, którego trzeci album ukazał się już trzy
lata wstecz, a który wznowiony został przed chwilą nakładem Iron, Blood and
Death Corporation. Czy warto zatem wrócić i spojrzeć na to, co zapewne
przeoczyliśmy? Hmmm, tak i nie. Album ten ma zarówno kilka zalet, jak i wad.
„Cvlt of Malignant Entities” to niemal godzina mieszanki siermiężnego death
metalu z elementami nieco bardziej technicznymi i melodyjnymi. Obrazowo można
powiedzieć, że to takie połączenie Dying Fetus (choć z mniej rytmicznymi
akordami) z Death ze środkowego okresu. Czyli ciężkie, mechaniczne harmonie
chwilami przechodzą w granie nieco lżejsze, wpuszczając do zadymionego pokoju
odrobine świeżego powietrza. Także partie solowe stanowią tu odejście od
dosadnego tonażu i przez chwilę unoszą słuchacza nieco wyżej. Można powiedzieć
też, że na przestrzeni każdego z utworów sporo się dzieje, gdyż w zasadzie
otrzymujemy tutaj cały przekrój temp, od totalnych zgniataczy po fragmenty
blastujące, a nawet wstawki akustyczne. Wokalny dialog prowadzony jest na dwa
głosy, między gutturalnym wymiotem a rejestrem wyższym, gdzieś w okolicy
Tardy’ego. Ciekawą kwestią jest brzmienie tych nagrań, i tu wchodzimy już na
poletko małych potknięć. Są na tym krążku momenty, gdzie gitary są albo
nieobecne, albo kompletnie niesłyszalne. I mimo iż brzmi to w pierwszej chwili
intrygująco, bo przypomina choćby grający na dwa basy Thecodontion, to nie do
końca jestem przekonany, czy czegoś tym fragmentom jednak nie brakuje. Drugim
minusem jest czas trwania „Cvlt of Malignant Entities”. Wspomniałem, że jest to
niemal sześćdziesiąt minut, a przy tak niełatwym, bo wymagającym przynajmniej
kilka odsłuchów materiale, nie jest to bynajmniej ułatwianie słuchaczowi
zadania. Gdyby wyrzucić do kosza z piętnaście minut, wydawnictwo to byłoby
zdecydowanie przystępniejsze. Z drugiej strony, nagrania te są tak równe, że
gdyby coś na siłę eliminować, to chyba tylko drogą losowania. Zatem,
podsumowując… Czuję w tym krążku jakiś potencjał, nawet solidny, ale
jednocześnie uważam, że jest to pozycja dla wytrwałych. Podejmijcie zatem
decyzję sami, czy warto po ten album sięgać. W sumie jako ciekawostkę można
sprawdzić.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz