piątek, 16 sierpnia 2024

Recenzja SELTSAME ERDEN „Gedankentempeln”

 

SELTSAME ERDEN

„Gedankentempeln”

Chaos Records 2024

Ależ wyborną płytkę wysmażył nam ten ukrywający się za nazwą Seltsame Erden obywatel Niemiec. Kurwa, no po prostu nie mam pytań! „Gedankentempeln” to ciężki, zawiesisty, pełen mistycznej atmosfery i okultystycznych wibracji, skondensowany  krążek, z którego lepki mrok wylewa się całymi cysternami, a jego w chuj ponury, mizantropijny feeling burzy poczucie wewnętrznego komfortu, przytłacza i zarazem poniewiera niesamowicie. Nie dziwie się, że włodarze Chaos Records zaopiekowali się tym materiałem (gdybym posiadał własny label, to bez dwóch zdań sam bym to zrobił). Ta płytka naprawdę powala. Na kanwie tradycyjnie zdefiniowanego Black Metalu sięgającego swymi korzeniami w głąb  II fali gatunku L. (czyli wódz tego projektu) stworzył miażdżący dogłębnie, muzyczny kolaż, który prócz wspomnianych tu już, czarcich dźwięków odważnie wykorzystuje tłuste, grube akcenty charakterystyczne dla staroszkolnego, głównie europejskiego (choć nie tylko) Metalu Śmierci, oraz z odwagą w sercu eksploruje i zasysa do swej twórczości cmentarne, pogrzebowe tekstury, które swe źródło mają w najbardziej żałobnej formie Funeral Doom Metalu. Odrobina ambientowo ukierunkowanego klawisza także dokłada tu swoje kilka groszy,  podkreślając niepokojący, hipnotyczny, zaimpregnowany ciemnością klimat unoszący się nad tą produkcją. Muzyka Seltsame Erden jest tak skonstruowana, aby jej bieguny zapętlały się wokół słuchacza i stopniowo odbierały mu życiodajny oddech, co w ostatecznym rozrachunku mogłoby doprowadzić tych bardziej miętkich, niezaprawionych w bojach odbiorców do krainy wiecznych łowów (i nie mam zamiaru się tu wywyższać, czy też deprecjonować młodszych adeptów metalowego szaleństwa, ale kurwa takie są fakty). Ta płyta nie jest bowiem dla pierwszoroczniaków bądź sezonowców, gdyż najzwyczajniej w świecie może ona zrobić im krzywdę i to niemałą. Dźwięki, jakie produkuje Seltsame Erden,  głęboko przepełnione są bowiem egzystencjalnym bólem, oraz tradycyjnie podaną, szlachetną mizantropią, która dotyka do żywego i wypala w duszy słuchacza swe piętno rozgrzanym do białości żelazem. Może zabrzmi to nieco melodramatycznie, ale ta na wskroś klasyczna w swej formie, ponura płytka zauroczy i wywoła dreszcz emocji u każdego maniaka, który był świadkiem powstania, rozkwitu i triumfu drugiej fali diabelskiego grania. Taki Black Metal to stary Hatzamoth zawsze, wszędzie i w każdych ilościach. Mam nadzieję, iż na kontynuację „Świątyń Umysłu” dowodzone przez L. Dziwne Ziemie nie każą nam czekać zbyt długo. Wyśmienity krążek.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz