Koldbrann
„Ingen Skånsel”
Dark Essence Rec. 2024
Po zeszłorocznej EP-ce Koldbrann nie trzeba było być
prorokiem, by przewidywać, że kolejne miesiące przyniosą następny, czwarty w
dyskografii zespołu album. Ktoś czekał? No to proszę bardzo, oto jest. Jedenaście
nowych numerów zamykających się w czasie pięćdziesięciu minut. Jeśli kto nie
pamięta, a taka możliwość istnieje, bowiem „Vertigo” wyszedł na światło dzienne
jedenaście lat temu, Koldbrann to praktycznie sto procent norweskiego black
metalu w norweskim black metalu. Zespół ten zdaje się zakotwiczył bardzo mocno
w połowie lat dziewięćdziesiątych, i nie zamierza ruszyć się stamtąd choćby o
metr. No, może dosłownie o metr, bo na „Ingen Skånsel” znajdziemy, w ilościach
śladowych, bardziej współczesne naleciałości mogące pochodzić ze szkoły
francuskiej, lecz rdzeń i większość jego powłoki to zdecydowane Oslo, Bergen,
czy co tam sobie na mapie wyszukacie. Czy należy zatem robić komuś wykład na
temat norweskiego black metalu? Przecież każdy, średnio ogarnięty maniak
tamtejszej sceny zna te szorstkie, mroźne melodie, te jadowite, przeszywające
tremolo, tą drapieżność wylewającą się nawet z wolniejszych harmonii, czy
klasyczny wokal. Oczywiście nie brak tu punkowych naleciałości, po które
sięgali choćby Darkthrone czy Carpathian Forest. Chcecie zapytać o brzmienie?
Przecież i tak byłoby to pytanie retoryczne. Koldbrann to taki podręcznikowy
przedstawiciel sceny Norge w najlepszym wydaniu, a ich najnowszy krążek to
kolejny dowód na to, że w tamtym kraju nie wszyscy zapomnieli „jak to się
onegdaj robiło”. Takie wydawnictwa niezmiennie mnie cieszą i pozwalają, choćby
mentalnie, cofnąć się do lat, kiedy gatunek dopiero się wykluwał a człowiek
każdą przyniesioną przez listonosza paczkę otwierał spoconymi, trzęsącymi się z
podniecenia dłońmi. I w zasadzie nie mam nic więcej do dodania. Bo nic tu
dodawać raczej nie trzeba. Kwintesencja gatunku.
-
jesusatan
Koldbrann
„Ingen
Skånsel”
Dark
Essence Records 2024
Co
tu dużo gadać. Koldbrann powrócił i zrobił to w bardzo dobrym stylu.Na „Ingen
Skånsel” po raz kolejny zaprezentowali zamiłowanie do rodzimego black metalu w
swoim własnym do niego podejściu. Niezmiennie jest to ta muza, która wprost
wypływa z fundamentu tej sztuki, lecz będąc zmodyfikowaną przez tych Norwegów,
brzmi nieco inaczej. Pomimo tego, że wysunięte do przodu i wysoko nastrojone
gitary zmrażają swą barwą atmosferę, to wydźwięk tego materiału jest dość
gęsty. Dobrze słyszalny, ale subtelnie wychylający łeb bas oraz o głębokich
dołach perkusja w perfekcyjny sposób go kondensują tym samym podnosząc o kilka
stopni jego siłę rażenia. Mają w tym udział dopieszczone wokale, które niskim i
ewidentnie nieprzyjaznym warkotem wnoszą do całości cząstkę owej smołowatości.
Najnowsza płyta Koldbrann mrozi i druzgocze tembrem doskonale wpisującym się w
aranżacje tutaj zawarte, bo poza wściekłymi atakami szybkich tremolo w
towarzystwie, kaleczących uszy blastów, panowie nie zapomnieli o ciężkich
spowolnieniach, które zdają się odstępować od klasyczniejszych akordów i
kierować muzykę Koldbrann w stronę bardziej połamanych niż liniowych sekwencji
na podobę późnego Craft. Na „Ingen Skånsel” dominują jednak nordyckie galopady,
które mknąc w średnich i szybkich tempach, zachwycają bezwzględnym
okrucieństwem, ale w jednostajniejszych momentach potrafią również troszeczkę
zahipnotyzować. Nie zabrakło tutaj także tradycyjnej dla norweskiego bleka
separacji między poszczególnymi częściami kompozycji. Stanowią one bowiem
naturalną cechę, jak mi się wydaje, utworów tego gatunku w wykonaniu nacji z
zachodnio-północnego rejonu Półwyspu Skandynawskiego. Te wwiercające się w mózg
przejścia uwypuklają już i tak dość zdecydowany charakter tej produkcji.
Zapodane w różnych prędkościach wystrzeliwują z furią bądź gniotą i bujają
niczym zagrywki Thomas’a Fischer’a, co wprowadza do aranżacji nieco kontrastu
dla tradycyjnie norweskiego kostkowania. Bez dwóch zdań fani black metalu
powinni sięgnąć po „Ingen Skånsel”, gdyż Koldbrann swoim czwartym krążkiem
udowadnia, że rozpalony kiedyś płomień jeszcze się pali i nie zamierza zgasnąć.
To nieprzyjazna muzyka, która trendom się nie kłania i nie wpuszcza w swoje
ramy żadnych nowomodnych urozmaiceń. Wypełniona złośliwością i szaleństwem
„dzikiego łowu” sunie do przodu i nie zabiera jeńców.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz