poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Podwójna recenzja Koldbrann „Ingen Skånsel”

 

Koldbrann

„Ingen Skånsel”

Dark Essence Rec. 2024

Po zeszłorocznej EP-ce Koldbrann nie trzeba było być prorokiem, by przewidywać, że kolejne miesiące przyniosą następny, czwarty w dyskografii zespołu album. Ktoś czekał? No to proszę bardzo, oto jest. Jedenaście nowych numerów zamykających się w czasie pięćdziesięciu minut. Jeśli kto nie pamięta, a taka możliwość istnieje, bowiem „Vertigo” wyszedł na światło dzienne jedenaście lat temu, Koldbrann to praktycznie sto procent norweskiego black metalu w norweskim black metalu. Zespół ten zdaje się zakotwiczył bardzo mocno w połowie lat dziewięćdziesiątych, i nie zamierza ruszyć się stamtąd choćby o metr. No, może dosłownie o metr, bo na „Ingen Skånsel” znajdziemy, w ilościach śladowych, bardziej współczesne naleciałości mogące pochodzić ze szkoły francuskiej, lecz rdzeń i większość jego powłoki to zdecydowane Oslo, Bergen, czy co tam sobie na mapie wyszukacie. Czy należy zatem robić komuś wykład na temat norweskiego black metalu? Przecież każdy, średnio ogarnięty maniak tamtejszej sceny zna te szorstkie, mroźne melodie, te jadowite, przeszywające tremolo, tą drapieżność wylewającą się nawet z wolniejszych harmonii, czy klasyczny wokal. Oczywiście nie brak tu punkowych naleciałości, po które sięgali choćby Darkthrone czy Carpathian Forest. Chcecie zapytać o brzmienie? Przecież i tak byłoby to pytanie retoryczne. Koldbrann to taki podręcznikowy przedstawiciel sceny Norge w najlepszym wydaniu, a ich najnowszy krążek to kolejny dowód na to, że w tamtym kraju nie wszyscy zapomnieli „jak to się onegdaj robiło”. Takie wydawnictwa niezmiennie mnie cieszą i pozwalają, choćby mentalnie, cofnąć się do lat, kiedy gatunek dopiero się wykluwał a człowiek każdą przyniesioną przez listonosza paczkę otwierał spoconymi, trzęsącymi się z podniecenia dłońmi. I w zasadzie nie mam nic więcej do dodania. Bo nic tu dodawać raczej nie trzeba. Kwintesencja gatunku.

- jesusatan


Koldbrann

„Ingen Skånsel”

Dark Essence Records 2024

 

Co tu dużo gadać. Koldbrann powrócił i zrobił to w bardzo dobrym stylu.Na „Ingen Skånsel” po raz kolejny zaprezentowali zamiłowanie do rodzimego black metalu w swoim własnym do niego podejściu.  Niezmiennie jest to ta muza, która wprost wypływa z fundamentu tej sztuki, lecz będąc zmodyfikowaną przez tych Norwegów, brzmi nieco inaczej. Pomimo tego, że wysunięte do przodu i wysoko nastrojone gitary zmrażają swą barwą atmosferę, to wydźwięk tego materiału jest dość gęsty. Dobrze słyszalny, ale subtelnie wychylający łeb bas oraz o głębokich dołach perkusja w perfekcyjny sposób go kondensują tym samym podnosząc o kilka stopni jego siłę rażenia. Mają w tym udział dopieszczone wokale, które niskim i ewidentnie nieprzyjaznym warkotem wnoszą do całości cząstkę owej smołowatości. Najnowsza płyta Koldbrann mrozi i druzgocze tembrem doskonale wpisującym się w aranżacje tutaj zawarte, bo poza wściekłymi atakami szybkich tremolo w towarzystwie, kaleczących uszy blastów, panowie nie zapomnieli o ciężkich spowolnieniach, które zdają się odstępować od klasyczniejszych akordów i kierować muzykę Koldbrann w stronę bardziej połamanych niż liniowych sekwencji na podobę późnego Craft. Na „Ingen Skånsel” dominują jednak nordyckie galopady, które mknąc w średnich i szybkich tempach, zachwycają bezwzględnym okrucieństwem, ale w jednostajniejszych momentach potrafią również troszeczkę zahipnotyzować. Nie zabrakło tutaj także tradycyjnej dla norweskiego bleka separacji między poszczególnymi częściami kompozycji. Stanowią one bowiem naturalną cechę, jak mi się wydaje, utworów tego gatunku w wykonaniu nacji z zachodnio-północnego rejonu Półwyspu Skandynawskiego. Te wwiercające się w mózg przejścia uwypuklają już i tak dość zdecydowany charakter tej produkcji. Zapodane w różnych prędkościach wystrzeliwują z furią bądź gniotą i bujają niczym zagrywki Thomas’a Fischer’a, co wprowadza do aranżacji nieco kontrastu dla tradycyjnie norweskiego kostkowania. Bez dwóch zdań fani black metalu powinni sięgnąć po „Ingen Skånsel”, gdyż Koldbrann swoim czwartym krążkiem udowadnia, że rozpalony kiedyś płomień jeszcze się pali i nie zamierza zgasnąć. To nieprzyjazna muzyka, która trendom się nie kłania i nie wpuszcza w swoje ramy żadnych nowomodnych urozmaiceń. Wypełniona złośliwością i szaleństwem „dzikiego łowu” sunie do przodu i nie zabiera jeńców.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz