sobota, 14 grudnia 2019

Recenzja Death.Void.Terror “To the Great Monolith II”


Death.Void.Terror
“To the Great Monolith II”
Repose Records 2020

Death.Void.Terror to twór o którym tak naprawdę niewiele wiadomo, poza tym że pochodzi ze Szwajcarii i jest częścią Helvetic Underground Committee. Już sam ten fakt jest wystarczającą zachętą, by przyjrzeć się bliżej jego twórczości.  Po wydanym niecałe dwa lata temu debiucie, zespół powraca właśnie z kolejną częścią konceptu „To the Great Monolith” i zapewniam was, będziecie ignorantami, jeśli przejdziecie obok tego dzieła obojętnie. Cztery utwory trwające łącznie prawie czterdzieści trzy minuty to dźwięki wykraczające poniekąd poza tradycyjne rozumienie muzyki. A właściwie stanowiące coś więcej niż sama muzyka. Rdzeń tejże stanowi mieszanka doom, death i black metalu o maksymalnej gęstości. Przytłaczające, dudniące brzmienie sprawia, że odbiór tego krążka może być równie łatwy, co oddychanie gorącą smołą. Nic nie jest tutaj podane na tacy, lecz dobrze skryte za gęstym parawanem dymu, dlatego dotarcie do serca Death.Void.Terror jest zadaniem wyłącznie dla cierpliwych i… odważnych. Dlaczego? Dlatego, iż słuchając tych czterech potworów można odkryć w sobie uczucie autentycznego lęku i niepewności. Z tego powodu wspominałem, iż jest to coś więcej niż wyłącznie dźwięki, to pewnego rodzaju doświadczenie czegoś nadprzyrodzonego, czegoś co nie do końca da się zrozumieć. Poszczególne numery, o ile damy im czas, wchłaniają słuchacza pomalutku, lecz dokładnie. Ich struktura sprawia, iż chwilami wydaje się że są wynikiem przynajmniej częściowej improwizacji. Pojawiają się tutaj masywne riffy, świdrujące w tle tremolo a także niesamowite krótkie interludia kojarzące się z Dakhma czy Arkhaaik, czyli zespołami będącymi częścią wspomnianego wcześniej kręgu. „To the Great Monolith II” jest także niezwykle hipnotyzujący, powodujący iż można stracić rachubę czasu. Przeplatające się mocno zróżnicowane wokale, nieco wycofane i przytłumione, raz grzmiące, innym razem przypominające zaśpiewy, a raczej jęki, szamana  potrafią nieźle namieszać w głowie i potęgować wspomniane wcześniej uczucie strachu. Ostatni utwór na płycie jest nieco odmienny od reszty i stanowi pewnego rodzaju przebudzenie śpiącego potwora, jest eksplozją wszystkiego, co nagromadziło się w nim do tego momentu. Mam już swoje lata i wiele w życiu słyszałem. Dlatego cieszę się, gdy docierają do mnie takie płyty jak „To the Great Monolith II”. Płyty, które mogę przeżyć a nie tylko posłuchać. To, czy ten krążek wam się spodoba, czy też nie, jest w tym przypadku sprawą wyjątkowo indywidualną. Mną zawładnął całkowicie i już dziś jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do najlepszych albumów roku, który jeszcze się jeszcze przecież nawet nie rozpoczął. Świetna rzecz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz