Ruho
"The
Devout Thrum"
Fallen
Temple 2019
Ruhoć
się, czy nie Ruhoć, oto jest pytanie. Dokładnie takie sobie
stawiałem, gdy Dawid podesłał mi nowy album fińskiego zespołu o
kojarzącej mi się jednoznacznie, niczym piętnastolatkowi, nazwie.
Kiedyś przemknęła mi ona za sprawą debiutanckiej płyty, która
to jednak utonęła w zalewie rozmaitości. Niemalże podobny los
spotkał "The Devout Thrum", bo pierwszy odsłuch nie
zwiastował fajerwerków, lecz wybrałem się z młodszym potomstwem
na długi spacer, w trakcie którego zapuściłem sobie do nauszników
wspomniany album i... zażarło niesamowicie. Finowie są piewcami
jeśli nie leśnego, to przynajmniej zagajnikowego black metalu,
czyli gatunku, który niezbyt mocno mi robi. Dodatkowo sami sobie
rzucają kłody pod nogi. Największą z nich jest ciut dziwaczne
brzmienie. Silnie wysunięta do przodu sekcja rytmiczna przy
pierwszym kontakcie mocno zagłusza, a przynajmniej tłumi, to co się
na tym krążku dzieje. Dlatego też można odnieść wrażenie, że
jest on monotonny i nijaki. Nic bardziej mylnego. Co prawda praca
pałkera na tym albumie nie należy do gatunku "wirtuozeria"
i jest w rzeczy samej dość powtarzalna, co jednak ma poniekąd swój
cel. Dzięki temu album hipnotyzuje i wprowadza w pewien rodzaj
transu. Jeśli ostatecznie przegryziemy się przez te jednostajne kanonady
odnajdziemy coś w rodzaju drugiego dna "The Devout Thrum".
Stanowią je rosnące w siłę, wkręcające się w pamkę
hipnotyzujące tremolo rodem z lat dziewięćdziesiątych. Co prawda
są one równie powtarzalne jak wspomniane bicie werbla, jednak właśnie w tym
tkwi siła tej płyty. Jest ona niczym Kaszpirowski, powtarzający
swoją wyliczankę. Sprawia, iż można doprawdy stracić poczucie
czasu i obudzić się, nie wiedząc jaki mamy dzień. Mocno, oj mocno
buja ta płyta, nawet mimo to, iż w zasadzie nie prezentuje niczego odkrywczego. Niby są to melodie już kiedyś zasłyszane, ale czyż
nie takie właśnie kochamy najbardziej? Dodatkowym potwierdzeniem faktu,
iż jest to krążek dla cierpliwych jest to, iż każdy następny
numer jest coraz ciekawszy i bogatszy. Dlatego też nie wyobrażam
sobie słuchania nowego materiału Ruho po łebkach albo na wyrywki.
Ten album stanowi nierozerwany monolit i tak też należy go
traktować. Mimo iż nie jest to jakieś mistrzostwo świata, czy
odkrywanie nowych kontynentów, zdecydowanie warto poświęcić Finom
tyle uwagi na ile zasługują. Pomimo wstępnego sceptycyzmu wiem
dziś, iż będę do tej płyty wracał. Jest zdecydowanie warta
uwagi. Dajcie jej szanse a bankowo was wyRuho.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz