Into
Coffin
"Unconquered
Abysses"
Terror
From Hell Records 2019
Z
nazwą Into Coffin spotkałem się jakieś trzy lata temu, przy
okazji wydania przez zespół debiutanckiej płyty. Doskonale
pamiętam, że wspomniany album wzbudził we mnie bardzo mieszane
uczucia, dlatego też z ogromnym zainteresowaniem oczekiwałem
następcy "Into a Pyramid of Doom" i kierunku, w którym
zawarta na nim muzyka wyewoluuje. Od kilku tygodni staram się zmagać
z drugim krążkiem Niemców, wracam do niego, podchodzę z różnych
stron, obwąchuję i... nadal nie potrafię zmienić swojego statusu
quo wobec tego bandu. Na "Unconquered Abysses" mamy do
czynienia z mieszanką doom i death metalu. Bardzo zgrabnie zresztą
skomponowaną i ułożoną, na pierwszy rzut ucha, w logiczną
całość. Zachodni sąsiedzi bardzo staranie zadbali o to, by ten
materiał zabrzmiał ciężko, niemal miażdżąco. Atmosfera tego
albumu jest bezwzględnie duszna i przytłaczająca, temu zaprzeczyć
nie sposób. Zdecydowanie najlepsze jego fragmenty to wgniatające w
siedzenie riffy w stylu nieodżałowanego Winter czy też dużo
młodszego Encoffination. Powolne uderzenia perkusji wspomagane przez
niemal ślimacze gitarowe akordy brzmią jak żywcem wyciągnięte z
"Into Darkness", Gdyby ktoś włączył mi początek
drugiego na płycie "Unconquered Light of Nothingness" to
łyknąłbym, że to jakiś niepublikowany numer Amerykanów. I jeśli
tylko Into Coffin trzymali by się tej linii przekazu, to pewnie
zakochałbym się w "Uncovered Abysses" bezgranicznie.
Rzecz w tym, że sporo tutaj elementów death metalowych i to
niekoniecznie w tych wolniejszych tempach. Chwilami Into Coffin
przyspieszają dość mocno. Czasem wychodzi im to bardzo, ale to
bardzo zgrabnie, jak choćby w trzecim na płycie "Catacombal
Echoes from AB.ZU.", gdzie blasty mieszają się z totalnym
zwolnieniem a fakt, iż proces ten jest wielokrornie powtarzany,
tworzy to nawet pewien rodzaj transu. W innych miejscach te nagłe
zrywy pasują mi jak pięść do nosa, gdyż najzwyczajniej w świecie burzą starannie budowaną atmosferę. I właśnie w tym tkwi cały
Szkop(uł), Ten krążek pełen jest fragmentów niemal fenomenalnych
jak i całkowicie przeciętnych. Myślę, że gdyby wyrzucić z
trzydzieści minut muzyki z Niezdobytych Głębin, ten album żarłby
jak smok. Potwierdza się zatem stara prawda, że płyty trwające
powyżej sześćdziesięciu minut potrafią nagrywać jedynie
nieliczni. Into Coffin pod tym względem chyba przecenili swoje
możliwości i umiejętności. Przy okazji pozostawili mnie w pozycji
oczekującej. Jeśli trzeci duży materiał zespołu będzie równie
nierówny (hehe!) to ostatecznie sobie odpuszczę. Kto ma zatem
ochotę, niech sobie Niemców sprawdza, jest to bowiem niezłe
granie. Mi jednak brakuje w ich muzyce tego "czegoś".
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz