sobota, 14 grudnia 2019

Recenzja Into Coffin "Unconquered Abysses"


Into Coffin
"Unconquered Abysses"
Terror From Hell Records 2019

Z nazwą Into Coffin spotkałem się jakieś trzy lata temu, przy okazji wydania przez zespół debiutanckiej płyty. Doskonale pamiętam, że wspomniany album wzbudził we mnie bardzo mieszane uczucia, dlatego też z ogromnym zainteresowaniem oczekiwałem następcy "Into a Pyramid of Doom" i kierunku, w którym zawarta na nim muzyka wyewoluuje. Od kilku tygodni staram się zmagać z drugim krążkiem Niemców, wracam do niego, podchodzę z różnych stron, obwąchuję i... nadal nie potrafię zmienić swojego statusu quo wobec tego bandu. Na "Unconquered Abysses" mamy do czynienia z mieszanką doom i death metalu. Bardzo zgrabnie zresztą skomponowaną i ułożoną, na pierwszy rzut ucha, w logiczną całość. Zachodni sąsiedzi bardzo staranie zadbali o to, by ten materiał zabrzmiał ciężko, niemal miażdżąco. Atmosfera tego albumu jest bezwzględnie duszna i przytłaczająca, temu zaprzeczyć nie sposób. Zdecydowanie najlepsze jego fragmenty to wgniatające w siedzenie riffy w stylu nieodżałowanego Winter czy też dużo młodszego Encoffination. Powolne uderzenia perkusji wspomagane przez niemal ślimacze gitarowe akordy brzmią jak żywcem wyciągnięte z "Into Darkness", Gdyby ktoś włączył mi początek drugiego na płycie "Unconquered Light of Nothingness" to łyknąłbym, że to jakiś niepublikowany numer Amerykanów. I jeśli tylko Into Coffin trzymali by się tej linii przekazu, to pewnie zakochałbym się w "Uncovered Abysses" bezgranicznie. Rzecz w tym, że sporo tutaj elementów death metalowych i to niekoniecznie w tych wolniejszych tempach. Chwilami Into Coffin przyspieszają dość mocno. Czasem wychodzi im to bardzo, ale to bardzo zgrabnie, jak choćby w trzecim na płycie "Catacombal Echoes from AB.ZU.", gdzie blasty mieszają się z totalnym zwolnieniem a fakt, iż proces ten jest wielokrornie powtarzany, tworzy to nawet pewien rodzaj transu. W innych miejscach te nagłe zrywy pasują mi jak pięść do nosa, gdyż najzwyczajniej w świecie burzą starannie budowaną atmosferę. I właśnie w tym tkwi cały Szkop(uł), Ten krążek pełen jest fragmentów niemal fenomenalnych jak i całkowicie przeciętnych. Myślę, że gdyby wyrzucić z trzydzieści minut muzyki z Niezdobytych Głębin, ten album żarłby jak smok. Potwierdza się zatem stara prawda, że płyty trwające powyżej sześćdziesięciu minut potrafią nagrywać jedynie nieliczni. Into Coffin pod tym względem chyba przecenili swoje możliwości i umiejętności. Przy okazji pozostawili mnie w pozycji oczekującej. Jeśli trzeci duży materiał zespołu będzie równie nierówny (hehe!) to ostatecznie sobie odpuszczę. Kto ma zatem ochotę, niech sobie Niemców sprawdza, jest to bowiem niezłe granie. Mi jednak brakuje w ich muzyce tego "czegoś".
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz