środa, 11 grudnia 2019

Recenzja Ploughshare "Tellurian Insurgency"


Ploughshare
"Tellurian Insurgency"
I, Voidhanger Records 2019

Z notki promocyjnej do tego wydawnictwa dowiedziałem się, że podobno Ploughshare mocno namieszał w zeszłym roku swoim debiutanckim albumem. Heh, jasne... hasło tak samo oklepane jak "Nasz nowy album jest najlepszy". Co wy, starego misia na sztuczny miód? Z takimi właśnie myślami włączyłem sobie na dobranoc "Tellurian Insurgency" i... dość długo nie zasnąłem. Bardzo szybko przyszło mi do głowy porównanie do recenzowanego kilka chwil wcześniej Bones, który to mieszał gatunki jak pijany kucharz bigos. Ploughshare czyni podobnie, jednak udowadnia, że mieszać to jednak trzeba umieć a nie tylko umić. Australijczycy na tym nieco ponad dwudziestominutowym wydawnictwie prezentują spory wachlarz nietuzinkowych pomysłów, pod które inspiracje płynęły z teoretycznie niezbyt zgodnych ze sobą odmian ekstremy. Pierwsze dwa numery to bardzo ciekawy i intensywny, duszny death/black metal, mówiąc w uproszczeniu. Poza smolistymi ciężkimi riffami tasującymi się z zagranymi na pełnej piździe blastującymi patentami, pojawiają się tu bowiem fragmenty doom metalowe a nawet post-punkowe. A wszystko zostało tak idealnie do siebie dopasowane, że zazębia się niczym trybiki w szwajcarskim zegarku. Wokalista także eksperymentuje ze swoim głosem raz growlując, raz wrzeszcząc by za chwilę pojęczeć czy użyć czystszej formy ekspresji lub w dalszej części krążka przeróżnych efektów. Wiele rzeczy dzieje się na drugim planie, dlatego też sporo smaczków można wyłapać dopiero po dokładniejszym zapoznaniu się z tymi utworami. Kolejny, trzeci z nich, to remiks utworu z debiutanckiej płyty, w którym paluchy maczał niejaki Andrew Nolan. Nie znam oryginału, lecz wersja zamieszczona na "Tellurian Insurgency" to mieszanka death metalu z industrialnym chłodem i bezdusznością elektroniki. Dodatkowego poczucia niepokoju i niepewności dodają tutaj przeraźliwe wokale, chwilami niemal paniczne. Bardzo oryginalnie brzmi ten utwór, lecz to jeszcze nie koniec. Materiał wieńczy "Xeno – Chemical Insider" na którym zespół popłynął już na maksa. Przychodzi mi w tym momencie do głowy skojarzenie z najlepszymi momentami Ministry, ciężkim beatem, metalicznym posmakiem w ustach i czymś nieznanym czającym się tuż za plecami. Świetne zakończenie, mające zapewne dać nam dużo do myślenia na temat przyszłego materiału Australijczyków. Z drugiej jednak strony wiadomo, że EP-ki i mini to najlepsze narzędzia, by namieszać ludziom w głowach. Mi ten materiał namieszał ogromnie. Mimo iż złożony z dwóch różnych połówek, idealnie ze sobą współgrający i nie pozwalający zbyt łatwo się oderwać. Na pewno poszukam i sprawdzę debiut Ploughshare, po tym co tu usłyszałem po prostu muszę. Bardzo intrygujący materiał.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz