Revel In
Flesh
"The
Hour of the Avenger"
War
Anthem Records 2019
Ze
szwedzkim death metalem mam tak, że bierze mnie na takie granie raz
na kilka lat. Nie licząc oczywiście klasyków, do których wracam
zdecydowanie częściej, mam tu na myśli raczej sprawdzanie młodych
gniewnych. Dlatego z przerażeniem odkryłem, że ostatnia taka faza
miała miejsce około siedem lat temu, kiedy to ukazywał się między
innymi debiut Revel In Flesh. Jako iż kilka płyt tego niemieckiego
bandu mi uciekło, chętnie sprawdziłem co u nich nowego. No i tak
jak myślałem, niespodzianek tu nie uświadczysz. "The Hour of
the Avenger" to dokładnie to, czego można się spodziewać po
konsekwentnym naśladowcy twórczości wczesnego Entombed czy
Dismember. Chłopaki nadal łupią sztokholmskie klimaty i chwała im
za to. Cieszę się, iż nie poszli w nikomu do szczęścia
niepotrzebne eksperymenty. Z drugiej strony droga, którą podążają
jest nazbyt oczywista i przewidywalna. Jak to bowiem na niemiecki
zespół przystało, na najnowszym krążku Revel In Flesh serwują
nam rytmiczne północnoeuropejskie utwory, to już wiemy, ale także
coraz to większą ilość melodii. Tak więc mamy charakterystyczne
brzmienie, którego ciężar znany jest i lubiany przez młodszych i
starszych. Może ciut za bardzo jest to wypolerowane, jednak
zdecydowanie mieści się w granicach przyzwoitości. I przy tym
ciężarze Niemcy serwują nam niesamowity groove, może aż zbyt
duży. Pojawiają się bowiem na tej płycie fragmenty niemal
taneczne. No bo nikt mi nie wmówi, że przy "My Trial" czy
"The Nihilistic Nothingness" nie da się popląsać z ciocią
na parkiecie. Jeśli z kolei ktoś chciałby wybrać z tego krążka
najlepsze utwory, to stanie przez naprawdę ciężkim zadaniem. Płyta
jest bowiem niesamowicie równa. Szybsze czy wolniejsze kawałki,
wszystkie są bardzo nośne i chwytliwe. To dobrze i... źle. Dobrze,
bo można sobie tej płyty posłuchać niemal w każdej sytuacji,
przy gotowaniu, piciu ciepłego winka czy cerowaniu... a nie, wróć!
Szkopuł w tym, że tak bezpośrednio chwytliwe granie dość szybko
idzie w zapomnienie lub zaczyna mdlić. Jeśli ktoś jest wielkim
fanem szwedzizny, ten zapewne połknie ten krążek jednym haustem.
Na zakończenie "The Hour of the Avenger" chłopaki serwują
nam jeszcze cover Motorhead "Rock Out" który bardzo
trafnie podsumowuje ten materiał. Jest to jakby nie patrzeć niezłe
granie, idealne do niedzielnego headbangingu. Ja mimo wszystko wolę
klasykę, ale brawo dla Revel In Flesh, że się starają i nie
poszli w totalne pitolenie. Posłuchać tego zdecydowanie się da.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz