niedziela, 29 grudnia 2019

Recenzja Nyogthaeblisz "Abrahamic Godhead Besieged by Adversarial Usurpation"

Nyogthaeblisz
"Abrahamic Godhead Besieged by Adversarial Usurpation"
Hells Headbangers 2019

Z twórczością Nyogthaeblisz nigdy nie było mi specjalnie po drodze. W zasadzie za każdym razem gdy próbowałem posłuchać któregokolwiek z ich nagrań, momentalnie odrzucała mnie produkcja, a w zasadzie jej brak. Bo tak chyba najtrafniej można określi to co słychać/czego nie słychać (niepotrzebne skreślić) na zarejestrowanych przez zespół na przestrzeni niemal siedemnastu lat demówkach i EP-kach. Skoro jednak nadszedł w końcu czas na debiut, liczyłem że może tym razem będzie inaczej. I na szczęście jest. Amerykanie w końcu serwują porcję muzyki, którą słychać. W zasadzie czy jest to jeszcze faktycznie muzyka, czy czysta soniczna anihilacja nie ma w tym przypadku wielkiego znaczenia. Zamieszczone na "Abrahamic Godhead..." utwory stanowią bowiem prawdziwą eksplozję decybeli mających na celu zniszczenie wszystkiego co napotkają na swojej drodze. Są niczym rakiety jądrowe wysyłane na wszystkie strony świata. Mechaniczne megablasty, których znajdujemy tutaj od chuja i zajebania, w towarzystwie riffów granych chyba piłami mechanicznymi tworzą niszczącą ścianę dźwięku, czasem tylko dając chwilę na złapanie oddechu, gdy pojawiają się chwilowe wojenne zwolnienia, marszowy rytm czy sprzężenia powodowane gryzieniem strun przez wściekłego psa. Każdy z ośmiu numerów kończy się identycznym kosmicznym, pulsującym dźwiękiem, dającym nam znak, że oto bateria w dziale szturmowym jest w trakcie ładowania i za chwilę pierdolnie ponownie z pełną mocą. Ten efekt powoduje także uczucie transu, uczestniczenia w jakimś diabelskim cyklu. Ja pierdolę, jaka to jest dzicz to ja nie mam pytań. Za każdym razem, kiedy ten album dobiega końca pytam sam siebie "Co tu się kurwa właśnie odjebało?". Przez chwilę zastanawiałem się też czy nie jest to aby ekstrema dla samej ekstremy, jednak moim zdaniem zbyt wiele pierwiastków jest tu logicznie poukładanych. Ten pozorny hałas jest niesamowicie wciągający. Niby nie jesteście w stanie zapamiętać ani jednego riffu, lecz coś was korci, żeby do tego wracać i poddać się tej terapii szokowej ponownie. Każdy, kto szuka w muzyce czystych akordów i wyraźnych melodii może trzymać się od tego krążka z daleka. Jeśli natomiast ciekawi was, jak wygląda druga strona, świat wywrócony do góry nogami i trawiony przez nuklearną wojnę światów – stawcie czoło tej dźwiękowej pożodze. Ja nie mogę się oderwać.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz