Grieving
"Songs for the Weary"
Godz Ov War 2021
Nigdy nie byłem przesadnym fanem klasycznego doom metal. W zasadzie na palcach obu rąk mógłbym policzyć zespoły z tego gatunku które wbiły mi się głębiej w pamięć. Dlatego też wrzucając na ruszt nasz krajowy Grieving nie oczekiwałem kompletnie niczego. Albo nawet inaczej – chciałem to szybko odsłuchać dla świętego spokoju i odstawić na bok. I oto nagle zostałem rzucony ryjem o glebę już w otwierającym album "Crippled by the Weight of Powerlessness". To, co zmajstrowali na debiutanckim krążku panowie znani choćby z Mentor czy Gruzja (bo nie mamy w tym przypadku absolutnie do czynienia z nowicjuszami), to jest bez cienia wątpliwości poziom światowy. Co zatem musi mieć w sobie doom metalowy album, a co ma w sobie "Songs for the Weary", żeby mnie tak zachwycił? Przede wszystkim odpowiedni ciężar. Ten przejawia się tu nie tylko w bardzo masywnym choć przejrzystym, przybrudzonym odrobinę stonerowym tonem brzmieniu, ale także w gitarowych akordach przynoszących na myśl choćby takie nazwy jak Cathedral, Candlemass czy Saint Vitus. Musi mieć niebanalne i wciągające melodie. Takich na tym niespełna półgodzinnym wydawnictwie znajdziemy pod dostatkiem. A każda następna momentalnie wchodzi pod czaszkę. No, musi też być głos jak dzwon, koniecznie! I tak się składa, że Wojtek Kałuża takowym dysponuje, a jego maniera chwilami mocno kojarzy mi się z wielbionym przeze mnie Robertem Lowe, mimo iż operuje nie do końca taką samą tonacją. Najważniejsze, że nie ma tu typowego, kastrackiego wycia, tylko czysty jak łza śpiew. Idąc dalej... Nie powinno zabraknąć pewnego pierwiastka oryginalności. No, z tym to może być już gorzej, bowiem przez dziesięciolecia rzeczony gatunek został już chyba wyeksploatowany do granic możliwości. Mimo to Grieving nie starają się jedynie bezczelnie kopiować klasycznych wzorców a jedynie czerpać z nimi garściami i budować własny zamek na piasku. Co zatem otrzymujemy z układanki pod tytułem "Songs for the Weary"? Niebanalny i niesamowicie wciągający materiał, który czaruje i bardzo szybko zapada w pamięć, towarzysząc nam w głowie, czy tego chcemy, czy nie. Cały album utrzymany jest na bardzo wysokim poziomie i naprawdę ciężko byłoby mi wyróżnić jakikolwiek konkretny utwór. Zaskoczył mnie ten krążek, bo wbrew oczekiwaniom jest cholernie dobry. Na tyle, że byłbym w stanie śmiało ustawić go na półce obok wspomnianych wcześniej tytanów gatunku. No cóż, grać coś, co zostało już tysiąc razy zagrane też trzeba umieć, a chłopakom wychodzi to nad wyraz udanie. Wspomniałem, że klasyczny doom to nie mój konik, ale gdy słucham takich nagrań jak te, to żałuję, iż nie spotykam więcej podobnych na swojej drodze. Ode mnie dla zespołu oklaski na stojąco.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz