TRAUMA
„Acrimony” (Ep)
Selfmadegod Records 2021
Niemal
rok po doskonałym albumie „Ominous Black” przypomina o sobie olsztyńska Trauma,
atakując nową Ep’ką nazwaną „Acrimony”.
Materiał ten, to niespełna 25 minut muzy, a składają się
na niego cztery wałki, wśród których znajdziemy dwa premierowe utwory, jeden
znany już z poprzedniego longa grupy z nieznacznie zmienionym aranżem (mowa o „The
Godless Abyss”) i miażdżący cover holenderskiej legendy Gorefest, „Reality When
You Die”. Przy okazji takich wydawnictw zawsze pojawia się pytanie, czy warto
zawracać sobie nimi dupę, wszak nierzadko zdarzało się, że tego typu Ep’ki były
cienkie, jak zupa Kuronia? W tym przypadku uważam, że zdecydowanie tak, gdyż
najzwyczajniej w świecie „Acrimony” kurwa daje radę! Piosenki, które się tu
znalazły, ukazują być może nieco bardziej melodyjną i klimatyczną twarz Traumy
względem ostatniej płyty, ale nie mówimy tu o słodkim pitoleniu, więc to dla
mnie absolutnie żaden problem. Dźwięki, jakie można tu usłyszeć, utrzymane są w
znanym już stylu, jaki na przestrzeni lat wypracował sobie zespół i chłoszczą
konkretnie. Kompozycje są ciężkie, mięsiste, zwarte, niezmiennie zorientowane
na riffy, a przy tym dosyć rozbudowane i bogate w zastosowane środki wyrazu,
dzięki czemu sporo się tu dzieje, biorąc pod uwagę czas trwania tej produkcji.
Już wgniatający w glebę, otwierający „Infernal Sacrifice” pokazuje, że lekko
nie będzie, miażdżąc masywnymi beczkami, wirującym, grubym basem, soczystymi
riffami i rasowym, mrocznym growlem. Drugi z premierowych wałków, „Reign of
Terror”, mimo że bardziej zainfekowany Death/Thrash Metalowymi melodiami
niszczy równie skutecznie, wlewając w nasze narządy słuchu całe wiadra żrącego
jadu. Nawet doskonale już znany z „Ominous Black”, będący drugim w kolejności
„The Godless Abyss” poniewiera niesamowicie, nabierając tu jakby nowego
wydźwięku. Być może to ja go inaczej odbieram, wszak wprowadzono w nim pewne,
kosmetyczne zmiany, ale powiedziałbym, że na tym wydawnictwie ma on zdecydowanie
większy groove, wręcz przytłacza słuchacza i unosi się nad nim pewien bliżej nieokreślony,
demoniczny smaczek, a wieńczący ten krążek „Reality…” to już totalna miazga,
która spuściła mi totalny wpierdol, choć nie jest to wierna kopia oryginału, a
Trauma odcisnęła tu swoje piętno. Brzmi to wszystko mocno, tłusto i
przestrzennie, choć zapewne znajdą się i tacy, dla których ten sound będzie
trochę zbyt sterylny i nowoczesny. Nie da się ukryć, że Trauma złapała kolejny
oddech i zdecydowanym ruchem ręki rozwinęła skrzydła po podpisaniu papierków z
Selfmadegod Records. I bardzo kurwa dobrze, że tak się stało. Mam zatem
nadzieję, że ta współpraca będzie trwała jak najdłużej i będzie
satysfakcjonująca dla obu stron, gdyż taki stan rzeczy zagwarantuje nam, fanom,
że jeszcze przez długi czas będą nas cieszyć miażdżące dźwięki napływające z
olsztyńskiego obozu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz