GUTVOID
„Durance Of Lightless Horizons”
Blood Harvest (2022)
Podobno Polacy mają naturę malkontentów i są roszczeniowi. Jeśli chodzi o muzykę, to wpisuję się w ten stereotyp w 100%, nie zapominając jednak o tym, że przede wszystkim trzeba akcentować pozytywy i to co dobre. Czasem jednak jest tak, że z gówna się bata nie ukręci i tak właśnie jest w przypadku najnowszej propozycji kanadyjskiego Gutvoid. Grupa zaistniała w mojej świadomości przed kilku laty Epką „Astral Bestiary”, gdzie oferowała bardziej doomową wariację na temat twórczości Demilich. Był to na tyle interesujący materiał, że nazwa nie zginęła w odmętach mojej niepamięci. Po drodze był jeszcze split z Blood Spore, Coagulate i Soul Devourment, a teraz Blood Harvest dostarcza słuchaczom pełny debiut do weryfikacji. Za projektem stoi Daniel Bonofiglio (m.in. Intestinal Hex, Fumes) wraz z kolegami, dlatego też zaskoczony byłem, że przy „Durance Of Lightless Horizons” wynudziłem się jak mops, przynajmniej w pierwszej połowie dystansu. Tutaj grupa meandruje gdzieś pomiędzy demilichowymi łamańcami, boltthrowerowymi galopadami i przesłodzonym doom metalem spod znaku Swallow The Sun. Z dużo tu tandetnych, snujących się melodyjek najgorszego sortu spod znaku gothic/doomu. Nie pomagają też inspiracje ekipą Karla Willetsa, bo batalistyczne nabijanie rytmu w wydaniu ekipy z kraju klonowego liścia jest skrajnie jałowe, pozbawione mocy i dynamiki. Zapatrzenie w Demilich też wychodzi tu gorzej niż lepiej, bo nie wnosi to kompletnie nic, a co więcej – sprowadzone jest swoim poziomem do wersji najbardziej podstawowej, odartej z jakichkolwiek smakołyków i czegokolwiek o większej jakości. Nie przekonuje mnie też brzmienie – masywne, ale chyba zbyt czytelne jak na zespół, który ma aspiracje miażdżyć doomem. Czy jest więc coś za co mogę pochwalić pierwszy pełniak Gutvoid? Owszem – Gutvoid potrafi skleić poszczególne, mało interesujące fragmenty w sensowną całość zwiększając tym samym ich muzyczną wartość. Przyzwoicie też wypada w tych doomowych fragmentach, w których nie ucieka się do tanich melodyjek (np. w utworze zamykającym płytę), Jest też kilka momentów, gdy jest naprawdę dobrze – np. solo w „The One Who Dwells Beyond Time” czy szybkie, agresywne fragmenty „Skeletal Glyph”, które wyłamują się z konwencji albumu i fajnie kontrastują z demilichowymi obertasami. Ogólnie można odnieść wrażenie, że druga połowa płyty jest dużo lepsza niż pierwsza, choć w dalszym ciągu nie nazwałbym tych dźwięków szczególnie angażującymi. Finalnie uważam, że debiut Gutvoid to wydawnictwo, które można spokojnie odpuścić, które mogę uznać za słabe w kontekście tego ile dobrych lub solidnych płyt wychodzi co roku, a na których słuchanie brakuje czasu. Kanadyjczycy w do tego grona się nie łapią, także nie polecam.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz