środa, 3 sierpnia 2022

Recenzja ROTTENNESS „Violentopia”

 ROTTENNESS

„Violentopia”

Selfmadegod Records 2022


Nie spieszyli się panowie z Rottenness ze swą trzecią płytą, oj nie. Jedenaście długich wiosen kazali nam czekać na następczynię wydanej w 2011 roku „Die Wege der Lust” W końcu jednak zebrali swe jądra w garść (a może i nie tylko swe?) i pod koniec maja tego roku wyjebali wreszcie swój trzeci wymiot i nazwali go „Violentopia” Czy warto było czekać? Cóż, moim zdaniem zdecydowanie kurwa tak, ale ja mogę być w tym względzie mocno nieobiektywny, gdyż muzyka, jaką tworzy zespół praktycznie od samego początku nieodmiennie robi mi dobrze. No i przyznaję się bez bicia, że z omawianym tu, trzecim albumem Zgnilizny jest dokładnie tak samo. Dźwięki na nim zawarte sponiewierały mnie okrutnie dostarczając przy tym ekstatycznych niemal doznań, a przy tym także masę frajdy. Nie da się bowiem nie usłyszeć, znając ich poprzednie dokonania, że trójeczka, to ich zdecydowanie najbardziej dopracowana i w pewnym sensie ambitna płyta, co wcale nie znaczy, że mniej szalona, czy brutalna. Materiał ten, to bowiem 13 wałków klasycznego Brutal Death Metalu o charakterystycznym, meksykańskim szlifie wymieszanego z chorymi, Grind’owymi wybuchami wściekłości i odrobiną wgniatających w glebę elementów znanych ze stylistyki Slam. Wpierdol spuszcza zatem „Violentopia” przeokrutny, a zarazem potrafi przetoczyć się po słuchaczu, niczym ogromny walec drogowy. Uwielbiam pewną niestabilność i lekko chaotyczny charakter, jaki czuje się w kompozycjach tego zespołu. Riffy wylewają się tu niczym krew z rozerwanego naczynia żylnego, ponadto ich brzmienie odbiega od utartych, śmiertelnych schematów. Beczki sieją totalne zniszczenie i także mają swój koloryt i specyfikę, podobnie jak wyrywający trzewia bas. Wokale, to natomiast zabójcza mikstura złożona z przepełnionych agresją wrzasków i niskich growli zaprawionych zgnilizną. Usłyszymy tu także kilka nieco zaskakujących rozwiązań, głównie w sferze wiosłowania, a całość wieńczy odegrany z jajem i humorem cover Molotov. Niewątpliwie wartością dodaną tego albumu są zaproszeni tutaj goście, wszak członkowie Pig Destroyer, Cephalic Carnage, czy Isolation in Infamy, to nie byle leszcze z pierwszej, lepszej łapanki. Miksem zajął się Rob Caldwell (Cannibal Corpse, Municipal Waste, Devourment), a masteringiem Davide Billia (Beheaded, Antropofagus, Putridity, Septycal Gorge, Blasphemer), więc płytka brzmi zajebiście i ma potężne jebnięcie. Cóż, jak dla mnie, to najlepsze, co do tej pory stworzyło Rottenness. Wyśmienite, nacechowane szaleństwem, brutalne granie i kolejne zarazem, mordercze wydawnictwo w katalogu Selfmadegod. Kurwa, oby tylko na kolejną ich płytę nie trzeba było czekać ponownie ponad dekadę, bo nie zdzierżę, a tymczasem wszystkim maniakom Brutal Death Metalu nakazuję udać się na zakupy wiadomo gdzie.


Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz